Wnętrze chaty chłopskiej
Hendrik Maertensz Sorgh - Chłopi grający w karty.
Wyobraźmy sobie więc, że zaglądamy do takiej chałupy w XVII czy XVIII wiecznej Polsce. No i co widzimy? Niewiele. Jest noc, bo sprawy małżeńskie należy czynić w nocy. Zresztą w dzień to jest czas na robotę. A noc w tamtych czasach, czy to na wsi, czy w mieście, to nie taka noc, jaką znamy dzisiaj. Oświetlenie domowe, nawet jeżeli już było, to w każdym razie nie zostawiano go na pewno na porę snu, zarówno ze względu na bezpieczeństwo jak i dlatego, że nie miało to żadnego sensu. Może w zimę coś tam w kominku albo w palenisku (kurna chata to nie była wcale taka rzadkość) żarzyło się, ale jednak przez większą część roku nocą w wiejskiej chacie panowała ciemność. Przez okna nie mogło wpadać za dużo światła, bo przecież nawet w największych miastach nie było latarni ulicznych. Pierwsze latarnie gazowe czy naftowe pojawiły się zarówno w polskich jak i europejskich miastach dopiero w XIX wieku, i to bliżej jego połowy, niż początku. Na wsiach zaś jeszcze nawet po ostatniej wojnie światowej nie był to taki zwyczajny widok.
Poza tym ewentualne światło z ulicy musiałoby dostawać się przez okna. Tymczasem otwory okienne w przeciętnej wiejskiej chacie okresu nowożytnego nie mogły być duże, bo za szybko uciekałoby przez nie ciepło, co miało spore znaczenie w zimę. Poza tym patrząc na obrazy malarzy z Europy Zachodniej, gdzie poziom życia chłopstwa był generalnie wyższy niż w Rzeczpospolitej, widoczne tu i ówdzie otwory okienne ich domostw zamykane są drewnianą okiennicą. Tak więc być może o ile nie było dużych upałów, to na noc takie otwory okienne zamykano i było już w ogóle jak w grobowcu? Jeśli już zresztą okno miało szybę, to nie były to wielkie, doskonale przezroczyste tafle które znamy dzisiaj, ale coś na kształt bezbarwnego witrażu: kawałki dosyć grubego szkła wstawione w siatkę ołowianych spojeń. Pewne - nomen omen - światło, rzuca na to zagadnienie fragment zeznania z 1780 roku człowieka, który był świadkiem zdrady małżeńskiej. Podpatrzył on Tomasza Scelinę i Dorotę "na wspołeczeństwie tak, jak mąż z żoną, gdyż miesiąc świecił i okiennice zawarte nie były".
Mimo wszystko w normalnej sytuacji dużo nie zobaczymy, współdomownicy pary małżeńskiej też niewiele widzieli. Mogli natomiast bez większego problemu coś usłyszeć. To charakterystyczne, że w poradniku dla spowiedników z 1753 roku jego autor, ksiądz Marcin Nowakowski nakazuje zadawać pannom pytanie: Nie podsłuchiwałaś też kiedy mąż z żoną spał, co z sobą gadali, albo czynili?. Nie pytał o podglądanie, no bo i co tam można było zobaczyć, skoro ciemno, a cała akcja odbywała się i tak pod pierzyną. To już nam zresztą daje pierwszy trop, jak wyglądało pożycie małżeńskie przeciętnego chłopa: po ciemku, po cichu, pod kołdrą. Nie brzmi zbyt ekscytująco, ale z drugiej strony chyba nie aż tak obco. Spora część Polaków żyje w blokach gdzie ściany mają grubość zeszytu 16 kartkowego, można łatwo usłyszeć nie tylko kogoś przebywającego w pokoju obok, ale czasem nawet i z piętra wyżej czy niżej. Albo i trzech pięter.