zaczynam od początku.
chyba już dorosłam. mam parę objawów. po pierwsze - chcę się rozliczać, przede wszystkim z samą sobą.
- studia - zbliżają się do końca, a nadal nie wiem, dokąd to wszystko zmierza. Nie mam planu na przyszłość. To przerażające i fascynujące zarazem.
- relacje międzyludzkie
przyjaźń - stała i na zawsze. Mam to szczęście w życiu, że znalazłam kilka tak fantastycznych osób.
związki - porażka. tak to chyba trzeba nazwać, skoro było kilku osobników rodzaju męskiego, któzy byli mi ponoć najbliżsi, a którzy teraz nawet nie pofatygują sie z małym "co u Ciebie". próbuję znowu i znowu, ale nad wszystkimi relacjami unosi się duch tymczasowości. nie potrafię przerwać błędnego koła, nie potrafię zaufać czy , nad czym ubolewam, upodmiotowić mężczyzn. tak to jest, skoro z góry coś sobie zakładam. 3 miesiące - tyle powinien trwać idealny związek. rok, dwa lata - dla mnie zupełna abstrakcja. nie potrafię tak długo utrzymywać relacji. ot, taka mała dysfunkcja.
- samodzielność - no, prawie. ostatnie dwa lata mieszkania poza domem udowodniły mi, że potrafię. nie ma rzeczy niemożliwych - przeprowadzka, naprawa, gotowanie, sprzątanie, zakupy, płacenie rachunków.
dorosłość. osiągnięcie tego stanu to nie jedno zdarzenie. to proces. tak bardzo bolesny. i co najgorsze - nieunikniony.
zdjęcie - Połonina Caryńska zimową porą.