Ah, fajnie było, ale się skończyło. Jeden beztroski dzień- jeden beztroski wieczór. Ostatnia i chyba jedyna przyjemna rzecz w tej szkole. Ale cóż, było- minęło. Teraz znowu szara rzeczywistość. I fakt. Staczam się na dno. Samo dno, dno, dno. Tylko dno. Ciemne dno. Nie radzę sobie. Nie poradzę sobie jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok, za ileś tam i kiedyś tam. Stanę się taka, jak oni. Bez wykształcenia, grama wiedzy, możliwości, pozbawiona marzeń, grożąc samobójstwem i pragnąc tylko śmierci. Bez perspektyw na dalsze szczęśliwe życie.
I chociaż wiem, jak będzie wyglądać moja przyszłość, jeśli tylko nie postaram się podnieść, nie robię nic. Staję się coraz bardziej bierna, coraz bardziej obojętna. Obojętna na wszystko, co mnie otacza- szkołę, naukę, przyjaciół, rodzinę, bezdomne zwierzęta, chore dzieci, biednych ludzi, katastrofy, tragedie, cały świat. I kto tu stacza się na dno, mamo? I kto sobie nie radzi, mamo? Mimo wszystko ona jej pomaga i pomagała jej zawsze. Ah tak. Nie ma sensu, abyś chwaliła się tak dobrymi wynikami w nauce córki, mamo. Nie ma sensu. To żałosne, żenujące, żałosne, żenujące, żałosne... Co się ze mną dzieje? Czy to tylko brak osoby, która rozumie wszystko bez słów?