(zaturbaniona ania odbijająca się w zabytkowym-szczerozłotym-zczerwonegoplastiku lusterku)
(i patrząca w prawo ;P)
a jednak i w szkole może być przyjemnie.
szczególnie już po wystawieniu ocen :]
dwa dni włóczenia się i nicnierobienia potrafią zmienić człowieka :D
czyli na przykład absurdalne rozmowy z wychowawczynią o zasłonach w domu jej znajomych i dyskusji, czy do sosnowych mebli lepsze są jedwabne w secesyjne wzorki, czy bawełniane w delikatną kratkę (zakończonej jej okrzykiem: "a nie mówiłam!"), albo spontaniczne wyprawy po pączki w godzinach lekcyjnych (podczas których ma się wspaniałą (szkoda, że niewykorzystaną) sposobność do wpadnięcia na Miłość Swojego Życia, skacząc na jednej nodze, aby wyrzucić kubeczek po wedlowskiej gorącej czekoladzie, a wracając na drugiej), komentowanie biedaków ćwiczących poloneza na auli (i udających, że nie tylko umieją to robić, ale też że ich to bawi :>), wreszcie legalne oglądanie filmów offowych na matematyce(!), za błogosławieństwem pani N., tudzież ciągłe empiryczne i doświadczalne sprawdzanie tezy: "wszystko w przyrodzie dąży do pentagramu" (od grupki znajomych pogrążonych w rozmowie, poprzez ciasteczka, aż do układu twarzy: nos-usta-broda)
uwielbiam pozytywne absurdy!