Jak to zazwyczaj bywa po tego rodzaju specyfikach, dopadł go ogromny głód. Wracał już do domu, ale zdawał sobie sprawę, że mimo góry słodyczy nie znajdzie tam raczej nic godnego uwagi wybrednego łakomczucha, który się w nim narodził. Między nierealnymi szyderczymi myślami, które co rusz w nowej odsłonie skupiały jego uwagę, uknuł sprytny plan jak mu się zdawało. W rzeczywistości jednak... sprawa była prostsza niż sobie wyimaginował -
- "DO TJESKO" - rzekł cwanym głosem, po czym wydał z siebie jeszcze ironiczny rechot, jakby spod nosa - `KHE, KHE, KHE.`. Przyspieszył kroku.
Świetnie wiedział, że ma ogromne pole manewru. Miał czas, pieniądze na koncie, duży wybór ...i olbrzymią ochotę jeść, jakby dopadł go efekt jojo po tygodniowej głodówce.
`LASAGNE, DUPA, WAFELKI, DUPA, CHUJ` - pomyślał mijając próg supermarketu, a gdy przeszedł przez kolejne, automatyczne wrota, te wypuszczające z "kabiny transformującej w zakupoholików", albo jak kto woli - po prostu z "przedsionka", chwycił instynktownie za czerwony koszyk i dopadło go...
Jego zaczerwienione szparkowate oczy otworzyły się nienaturalnie szeroko, a minę miał niczym żydowskie dziecko na wyprzedaży w sklepie ze słodyczami.
Taki doświadczony montażysta jak on, z ośmioletnim stażem palenia kanabinoli świetnie zdawał sobie sprawę, że mimo posiadanych chwilowo paranormalnych zdolności nie jest w stanie pochłonąć wszystkiego, co najchętniej wrzuciłby do koszyka, więc z racji również ekonomicznych postanowił rozsądnie dobrać zakupy, by ominąc epicką sytuację, gdy "oczy chcą, a dupa nie może".
Upajał się widokiem wszystkich produktów na półkach. Spacerował od półki, do półki. Od lodówki, do lodówki. Bez pośpiechu, bez nerwów, bez tłoku. Gdzieś tam daleko duże krople deszczu stukały o szyby z zewnątrz przytłumione akompaniamentem dźwięku sprzętów AGD w duecie z brzęczeniem oświetlenia. Ludzie byli, ale bez słowa "człapali się" w labiryncie regałów dochodząc w pewnym momencie do kasy, niczym do mety, gdzie dyplom zastępował paragon, a zamiast fanfarów czekały ich regularne "biipy" kasowanych produktów.
W pewnym momencie monotonie przerwały dwie młode dziewczyny w wieku wczesnonastoletnim i piskliwy głos jednej z nich. Niższa niczym w obrazek wpatrywała się w prowadzącą rówieśniczkę, gdy ta wypowiadała czarujące koleżankę słowa
"...I WTEDY TO JA TO PRZECZYTAŁAM, TO BYŁO TAKIE, TAKIE... - zastanowiła się - PORUSZAJĄCE! TO BYŁO WŁAŚNIE WTEDY, MÓWIĘ CI. WTEDY STWIERDZIŁAM, ŻE JA JUŻ NIE CHCE ŻYĆ... - i zachichotała."
. Wyznania dziewczynki wypowiadane były dosyć głośno, a jednak nie wprowadziły poruszenia w klientach. Dalej błądzili tępo, jak na autopilocie. Tylko on jeden. Ten po inhalacji rośliną przez innych nazywanych po prostu psychoaktywnym narkotykiem zachował trzeźwość. Z twarzą odwróconą w stronę dorastających kobiet i paczką panierowanych kotletów wołowych w dłoni zmierzył młode przenikliwie przymrużonymi oczkami i bez skrępowania rzekł:
"BEKA, HEHE, HE, HE..."
~ Dziwnie. Dziwnie. Nie mam co wstawiać, co przerabiać. Nie chce mi się pisać nawet. Zdjęć kurna nie mam, swoich. Nie dość, że kompletnie nie mam z kim, to pogoda taka nieadekwatna do robienia fotek.
~ Pewna Pani mnie namawia, żebym po Świętach, przed Sylwestrem do kuzynostwa zajrzał, na wschód Polski. Nie wiem, nie wiem...
~ Spotkałem się po wchuj czasu z koleżanką, daawną dobrą przyjaciółką, powiedziałbym. Troszkę pogadaliśmy, pochodziliśmy po Galerii Bałtyckiej.
Ahhh, naprawdę zapomniałem jak to jest chodzić z kobietą po sklepach. Niegdyś robiłem to naprawdę często. Doradziłem co nieco, a nawet na oko dobrze rozmiary trafiałem, więc z wprawy nie wyszedłem...
~ Reszty nie mam ochoty komentować. Ciągnie mnie do jednej osoby, mimo, że się br0nie. Tęsknie za nią... i nie podoba mi się to. Pieprzona pustka obok mnie do tego doprowadza. Praktycznie zawsze jakaś partnerka była, nie umiem żyć bez przytulania, co zrobić?