Czasami nieposiadanie konkretnego planu działania może okazać się dosyć owocne. Trochę na wolności. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak coś działałyśmy. Czułam wewnątrz, że o wiele prosić nie mogę, żeby nic nie zepsuć. Mimo tego uśmiech nie schodził mi z twarzy. Czułam się po prostu szczęśliwa. Mój koń nie robił nic specjalnego przebiegł dwa kółka, cofnął się, zatrzymał, stanął na folię, coś skoczył. Ale właśnie docenianie tych chwil, tego, że mój koń TO ROBI dało mi ogromne poczucie satysfakcji. Gadałam non stop suuuuper koń, piięknieeeee i milion innych czułości :P Myślę, że to też w jakimś stopniu wpłynęło na dzisiejszą pracę. Po prostu do koni czasami trzeba iść i poczuć COŚ. Coś, co jest wewnątrz, co nas prowadzi. A wtedy naprawdę poczujemy radość z tego co robimy. Serio, to uczucie jest mega i każdy kto tego doświadczył wie o czym mówię. Nie potrzeb tu jakiś wymyślnych figur, sprzętu. Minimalizm i natura. No właśnie natura. Zgodność między nami a nią. Nie umiem opisać tego co dziś robiłyśmy z Cincia. Ja słuchałam jej a ona mnie. Pojawiały się chwilowo jakieś zgrzyty ale wypływająca ze mnie radość i spokój jakby to wyciszały. Bycie dziś z tą moją Rudą przypomniało mi, że mimo smutków, mimo żalów, kłótni, nieporozumień, patrzenie na życie oczami pełnymi radości, dostrzegającymi to co dobre bywa naprawdę super.