Minął miesiąc jak znowu stąd zniknęłam.
Naprawdę dużo się działo.
Co prawda, nie lubie tu pisać tego co czuje, bo zdaje sobie sprawe kto wciąż tu wchodzi i wszystko czyta. (Swoją drogą zdajecie sobie sprawę, że to widzę?)
Miałam ostatnio bardzo duży dołek, nie związany niczym szczególnym tak naprawdę. Po prostu jak to bywa w moim życiu, jak coś leci to jak domino - wszystko na raz.
Problemy w domu, problemy ze zdrowiem - dwa najistotniejsze czynniki.
No bo jak nie możesz ufać swojemu organizmowi od początku i znowu twoja odporność jest nieobecna w twoim życiu to robi się nieciekawie. Plus dom, miejsce, z którym wiąże się poczucie bezpieczeństwa: sypie się. Jest pełne wrzasków. Nie jest wtedy dobrze, Plus jak musisz wracać 600 km od tego miejsca - czujesz się bezsilnie.
Plus tysiąc innych problemów na raz i parę zawodów potrafi dać w dupę.
Dziś mam pierwszy dzień, gdzie udało mi się coś produktywnie zrobić. No i się staram.
Odeszłam z Bar a boo, po prawie roku pracy. Serio, chciało mi się płakać jak ludzie mówili, że im przykro. Jak kombinowali co niektórzy, żebym została... Tyle czasu tam spędziłam. Ta praca w większości mnie pocieszała a nie dobijała. Ten wypity alkohol z ludźmi, którch poznałam... Nie jestem w stanie wymienić każdego, bo wymieniłabym tu z 30 osób jak nie więcej. Tyle się nauczyłam i nie mówie tu o takich rzeczach jak parzenie kawy czy robienie mojito. Nauczyłam się wiele od ludzi, z którymi pracowałam i spędzałam czas poza pracą. Przypominają mi się nawet okresy gdy 3/4 czasu byłam w pracy a w domu tylko spałam.. Po pracy piwka w Akademiku/Shishy/Kultowej/jeszcze gdzieś.. Praca po 14-16h pracy, lepsza od 8h za biurkiem w poprzedniej firmie. Tańczenie, muzyka z głośników za barem, momenty gdy chowaliśmy się ze śmiechu, cały gastro-świat <3 Kocham całym serduszkiem i będę tęsknić mocno.
Teraz zacytuje cudownego pizzera: "Coś się musi skończyć, żeby coś lepszego mogło się zacząć. Poza tym, zawsze możesz wpaść, ukręce Ci pizze za darmoszkę" <3
A więc tak...
Teraz majówka, przed nią przyjeżdżają rodzice - pierwszy raz, boje się i jestem podekscytowana. To będzie dziwne i niesamowite ich gościć w mieście w którym się żyje już dwa lata.
A potem tydzień w Kraśniku, żeby nabrać energii i odpocząć chwilę od presji. Potrzebuje tego - koniec, kropka.
Jutro koncert. Nie HU, to w czerwcu.
Taconafide.
To niesamowite, jak zakochałam się w rapie. Pojedyncze piosenki czasem słuchałam ale nigdy do siebie nie dopuszczałam tego rodzaju muzyki na stałe.
Teraz sobie nie wyobrażam. I to nie tylko Taco i Quebonafide. Patokalipsa, Kartky, Deys, Szesnasty, Eripe itd..
Może poznanie jednej osoby, nie ważne jak by miało się skończyć nie jest bez powodu? Zaprowadziło mnie do wspólnego koncertu z Gabi i Edi. Nigdy bym nie pomyślała, że tak to się rozwinie.
Tylko w razie czego gorzej będzie zapomnieć, gdy.. no.
Ale wtedy przypomnę sobie Kasię.
Notka na photoblogu to kolejny z punktów do zrobienia dziś, by przywrócić równowagę, której ostatnio mocno mi brakuje.
Także, życzcie mi powodzenia.
Miłego dnia!