Walcz...
czesem z tej cukierkowo-słodko-lepkiej cudownej dziewczyny mam ochotę znów się stać ostrą jak brzytwa chłopobabą. Może to nie jest dobra droga. Może powinnam zawsze już pozostać cukiereczkiem...ale nie mam już na to siły...
Te dni, kiedy po 10 godzinach odbierania telefonów od ultraidiotów masz ochotę zabijać...kiedy wrzeszczysz, a właściwie to nie ty...to coś w tobie. Serce trzepie, oddychasz jak po przebiegnięciu 42 kilometrów maratonu... i chesz poczuć ból...tak, tesknisz za bólem. Chcesz, żeby ktoś dał ci po mordzie, chcesz się bić, tak jak kiedyś walić mieczem, aż twoje ręce są do łokci sine od ciosów. Wtedy...nie czułam tego. Waliłam,ąż ktoś nie powalił mnie na ziemię. Wlaiłam aż widziałam gwiazdy dookoła. Mówili że jestem "dzika". Dzikuska z podpoznańkiej wsi. Może. Ale ten moment, kiedy wygrywasz...bo jesteś o krok szybszy, o krok sprawniejszy... kiedy wrzeszczysz z bólu i zadajesz kolejny cios. Czasem są takie dni, kiedy oddałabym duszę za taką walkę. Żeby znów to poczuć.
I nienawidzę tej słodkiej namiastki człowieka którym się stałam. Agresja...agresja we mnie. Chęć walki. Chęc wygrywania. Prawdziwe wariactwo na punkicie wygranej, kiedy nie liczy się, ile za to zapłacisz.
Ucywilizowałeś mnie, kochanie. Zmieniasz mnie w torcik bezowy z kremem. Pyszny, ale na dłuższą metę...niezjadliwy. Najgorsze, że sama sie dałam zmienić.
For better or worse...
Sama nie wiem.
Nieistotne. Pytanie jest tylko jedno: kiedy nie wytrzymam, torcik wybuchnie, i rzucę to wszystko w jasną cholerę, szukając najdroższej w świecie wolności.
Oby ta wolność była z tobą.
Oby wolność została zwyciężona przez miłość.
oby...