Po upalnym, nieznośnym dniu przychodzi noc.
Równie gorąca, wilgotna, przecinana piorunami i podmuchami buntowniczego wiatru. Przesycona pragnieniami, marzeniami, pijana piwem i przepalona fajkami, doprowadza nad do szaleństwa, budzi nasze demony, ogarnia nas swoimi gorącymi ustami i popycha do rzeczy, których inaczej nawet nie wyobrażalibyśmy sobie zrobić.
Zaciągam się nią jak powietrzem, łapię smugi wolności i jak szalona biegnę tam gdzie mnie prowadzą. Rozczochrani, mokrzy, z gorącym deszczem we włosach podążamy miastem, jak zombie nie mogąc spać, nie chcąc spać, myśląc o wszystkim, byle mocniej, silniej, bardziej...
Pierdolone więcej. Zawsze pcha nas to pierdolone więcej. W takie noce jak ta tracimy rozum na rzecz pewności siebie i poczucia bezkarności całkowitej. Nikt nas nigdy nie złapał, a jeśli nawet to nastąpi, czy mamy coś do stracenia?
Pada, całujemy się w bramach. Przyciskasz mnie do szorstkiej ściany, pamiętającej jeszcze kilka ostatnich wojen, a ja nie mogę się od ciebie oderwać. Nie mogę i już. Nadal pada, woda leje się z nas strumieniami, ale oboje jesteśmy zbyt nagrzani, żeby stanowiło to dla nas jakąkolwiek różnicę. Pewnie zerżniesz mnie tu i teraz, przy akompaniamencie piorunów, jakby zaraz miała nastąpić apokalipsa, i jutro miało przestać istnieć.
Jak już będzie po wszystkim, weźmiemy butelkę dobrego wina, i będziemy naszymi cholernie drogimi ciuchami wycierać bruk bramy, opowiadając sobie o tym co nas boli, jacy jesteśmy, co lubimy, i dlaczego ten świat tak bardzo nas wkurwia.
Emocje będą płynęły razem z deszczem, spokojnie i cicho, aż z szaleństwa nocy nic nie zostanie. Wino się skończy, a nas powita lekkie, szarawe światło, zwiastujące nowy, nieznośny dzień. Może mnie nawet chwychsz delikatnie za ramię, może nawet dokładnie w to miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu z zapamiętaniem wpijałeś palce.Może cmoknę cię w policzek.
Podasz mi rękę i pomożesz mi wstać. Zapalimy ostatniego papierosa "na pół". Spojrzymy sobie w oczy ten ostatni raz, i pójdziemy każde w swoją stronę.
I tak nie spotkamy się.
Aż do kolejnej zbawiennej nocy.