photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 LIPCA 2012

Come back...

Na lotnisku było głośno, ruchliwie, chaotycznie... Dlatego właśnie siedziała w lotniskowym barze, popijała drinka, i spoglądała na zdezorientowany tłum. Jakieś 50 m od niej dziecko krzyczało, jakby je ktoś obdzierał ze skóry. Jakiś facet kłócił się głośno w informacji, prawdopodobnie o bagaż. Chłopak namiętnie obcałowywał dziewczynę z walizką....przy tej scenie zatrzymała wzrok.

Mógłby tu być...mógłby ją tez tak pocałować, żeby poczuła, że ma dokąd wracać. Chociaż namiastka, cokolwiek co przybliżałoby ją do tej rzeczywistości średniego kraiku w środkowej Europie. Przecież nawet rzeczy miała złożone w wynajętym na trzy lata kontenerze. Nie miała mieszkania, faceta, rodziny, a najlepszym przyjacielem był jej kochanek. Nie miała nikogo innego.

Zaśmiała się gorzko do szyby i pociągnęła drinka. Gdyby on wiedział, co naprawdę jest powodem jej wyjazdu. Ale nie wiedział. Nawet nie pytał, tylko przyjął te jej pokrętne tłumaczenia o lepszych zarobkach i awansie. Gówno prawda, tutaj też miała świetne zlecenia, pieniądze były może trochę mniejsze, ale i życie tańsze. To nie było to.

Poprostu zaczęła się w nim zakochiwać. Nie od razu, ale z każdym winem, filmem, galerią, zaczęła się między nimi nawiązywać coraz trwalsza więź, i to nie tylko oparta na seksie. Opowiadali sobie o wszystkim, o dzieciństwie na wsi, o zakupach, o tym co kto jadł na obiad...A ona zaczęła wpadac w tę jego rzeczywistość jak śliwka w kompot.

Wiedziała, że to beznadziejne, że bez sensu, że powinna znaleźć sobie kogoś do normalnego związku. Nawet próbowała, ale w porównaniu z nim każdy wydawał się osiągać co najwyżej poziom średnio rozwiniętej ameby.

Cóż. Nie chciała dzisiaj o tym myśleć, nie chciała myśleć o nim... ale w sumie, siedząc tak w tym barze, zadała sobie pytanie, kiedy będzie na to czas? Jutro wchłonie ją Nowy Jork, piękny klimatyzowany wieżowiec i metro.

Na Gwiazdkę trochę zatęskni, kupi buteklę porto i będzie płakać, popijając, ale to przejdzie. Na nowy rok będzie sobie życzyć daru zapomnienia, potem przyjdzie gorące lato, potem jesień, a potem znów zima, i znów kupi butelkę porto, ale już nie będzie łez. Dalej będzie wiosna, pachnąca świeżością, kolejne upały, kolejne jesienne deszcze, i kolejna wigilia, ale już nawet porto nie będzie. Zapomni. A potem przyjdzie kolejna jesień, i wróci. I nie będzie pamiętała o nikim takim jak Michał. Nie będzie istniał. Będzie wspomnieniem, miłym, ciepłym, ale niczym więcej.

Poczuła, jak po policzku płynie jej coś ciepłego. Łza? Może ostatnia uczciwa. Za ciebie, Misiek. Za to co straciliśmy. Przepraszam, że odcięłam cię jak pępowinę i zostawiłam za sobą. Przepraszam, ale to nie moja wina. To ty mnie nie chciałeś, a ja zrobiłam co musiałam...

Zamachała na kelnera, podszedł, zamówiła znów to samo. Który to już raz?

Heh, spojrzała na zegar w hallu. Ma czas. "Czas leczy rany"... pomyślała, uśmiechając się kącikiem ust. W sumie to wszystko było na tyle smutne, złe i samotne, że stać ją było chyba tylko na house'owską ironię. Co innego pozostawało? I czemu, czemu te durne łzy ciekną, bezgłośnie i nawet nie pytając jej o zdanie. Obtarła je chusteczką, ale niedokładnie. Wyjęła smartfona, który poza wieloma innymi zaletami miał również tę, że doskonale sprawdzał się jako lusterko, gdy miał wyłączony ekranik. Poprawiła make-up, i odruchowo spojrzała czy ktoś nie dzwonił.

Trzy połączenia nieodebrane od Misiek.

Hmm... umawiali się, że nie będą już do siebie dzwonili. Więc dlaczego? Może coś się stało.

Założyła słuchawki i kliknęła "oddzwoń".

 

Pięć minut później wybiegła już z hali odlotów, przeciskając się między klnącymi na nią ludźmi. W ręce miała tylko torebkę, walizka chyba została w barze. Chuj ją to teraz obchodziło. Dopadła taksówki w pełnym biegu.

- Panie, ile stąd do Łowicza? - zapytała, ledwo dysząc słowa.

- Pani, ze pięć stów będzie...

- Czasu ile! - krzyknęła.

- Ja wiem... jak się pospieszymy, będziemy w półtorej godziny.

- Dobra, daję sześćset, ale jaknajszybciej!

Wsiadła. Ręce jej się trzęsły, jakby miała napad padaczki. Odebrali telefon na izbie przyjęć szpitala w Łowiczu. Że stan ciężki, że wypadek. Że jak chce jeszcze się pożegnać, to się powinna pospieszyć. Że było ich dwóch, drugi długie blond włosy. Tomek. Przecież to nie ona miała się żegnać, tylko on. Przecież ta historia nie miała się tak skończyć.

- Szybciej, błagam pana, szybciej! - krzyknęła do taksówkarza, który spojrzał na nią ponownie jak na wariatkę.

Samochód mknął w stronę Łowicza, a ona pomyślała, żę gdyby jeszcze w coś wierzyła to padłaby na kolana i modliła się, żeby zdążyć.

 

Wypadła z taksówki jak oparzona. Biegła, boso, z torebką w dłoni, wpadła na izbę. Gdzie on jest? Zyję. Które piętro? Pokój?

Winda. Nie, za wolno, w końcu to trzecie piętro. Schody, biegiem. Biegiem korytarzem. Drzwi mało nie wyważyła własnym ciężarem. Krzyk, żę fartuch. Zarzuca na ramiona, buty medyczne na bose stopy. Podobno już się wybudza. Siada obok i chwyta odrapaną, poprzekłuwaną wenflonami rękę. To on. Do nosa podprowadzone są przewody z tlenem, ale nie ma respiratora. Oddycha samodzielnie. Ulga. Prawa ręka złamana. Prawa noga też. Niewiele obrażeń wewnętrzych, ale lekko obita nerka i połamane żebra. Będzie go bolało, ale przeżyje.

Odetchnęła. Tak jakby ostatnie trzy godziny wstrzymywała oddech, tak że aż zabolało. Trzyma go za rękę. Jest ciepła. Usta ma spękane, bierze patyczek owinięty szmatką, zanurza w szkance i zwilża mu wargi. Patrzy na niego jakby go nigdy nie widziała. Widzi siniaki na klatce piersiowej, widzi pot na czole. Nagle lekko poruszył głową, cichy jęk. Widzi, jak z trudem otwiera oczy. Są nadal tak samo bladoniebieskie, w kolorze nieba przed burzą. Widzi ją i niewiele rozumie. Szok? A może stracił pamięć. Oby nie...

- Kommmyyyłl mmhhmm - dobiega do jej uszu. Nachyla się żeby słyszeć lepiej

- Kocham cię. Nie odchodź. - i czuje lekki uścisk dłoni, popraty jęczeniem.

- Zbytnio cię kocham, żeby wybrać się teraz gdziekolwiek - uśmiecha się, i głaszcze go po najdroższej na ziemi dłoni.

Potem już opowie mu, jak będą razem spędzać każdy dzień, jak będą jeździć nad morze, w góry, jak zbudują sobie dom, albo kupią mieszkanie, i jak będą żyć długi i szczęśliwie. Na razie powiedziała mu tylko jedno - żadnych wyjazdów do Stanów. Nigdy bez niego.

 

 

Informacje o nimrothel


Inni zdjęcia: Elegancik idzie na podryw... halinamDots l0wk3yI see u l0wk3yDepth l0wk3yFalse l0wk3yMiracle l0wk3yArchons l0wk3ySpark l0wk3yDawn l0wk3yMeet me there l0wk3y