W perspektywie mam produktywny i przyjemnie pracowity weekend. Tak jest mi o wiele lepiej. Nie potrzebuję tego. Nie potrzebuję krótkotrwałych znajomości i rozmów postrzępionych, pourywanych, porozrzucanych po kątach, i niewiele znaczących epizodów i marnotrawienia czasu na czynności, o których już jutro zapomnę. Nie potrzebuję leniwych godzin, które nie wnoszą zbyt wiele. W końcu nie potrzebuję hipokrytów i niewidomych przewodników po oświetlonych korytarzach. Paradoksalnie zbyt wiele zawdzięczam sobie. Dziękuję tylko za doświadczenie społeczne, które skurczyło mnie i obrzydziło stadne życie, pozostawiając w czterech ścianach opuszczonego pulsu. Straciłam zbyt wiele, by teraz móc wyliczać błędy. Nie potrzebuję tego. To nie ma już żadnego znaczenia. Jutro i tak dowiem się ile dzisiaj miałam do stracenia. Pozostaje tylko czekać (nie na jutro i nie na pojutrze, na przyszłość i efekty teraźniejszości - na nową rzeczywistość, którą wznosi się ponad krajobrazem po bitwie, ponad niekształtną masą wypalonych myśli, niespełnionej nadziei i tęsknoty).
Well I've lost it all, I'm just a silouhette
A lifeless face that you'll soon forget
My eyes are damp from the words you left
Ringing in my head, when you broke my chest...