Duzo się u mnie ostatnio działo.
na wstępie - operacja. Ale nieeee, nie byle jaka. Wycinanie malformacji naczyniowych z mózgu. Nieźle brzmi, niee .?
Cała akcja się rozgrywała pod koniec lipca, gdy to straciłam przytomność i znalazłą mnie moja babcia w pokoju, w kałuzy krwi i śliny oraz w pozzycji, której nie jeden mistrz kamasutry mógłby mi pozazdrościć. Pojechałam do wyszkowskiego szpitala, porobili badania, gdy moja mama się z nimi wykłóciła o nie, i przetransportowali mnie do Centrum Zdrowia Dziecka. W centrum jak to w Centrum - opieka po prostu Me Gusta. Porobili wstępne badania i powiedzieli co i jak i kiedy opieracja. Przyjechałam 10 dni potem, porobili szczegółowe badania i - psikus - popsułą się maszyna do rezonansu czynnościowego. Wszystko byłoby ok, gdyby takie maszyny były w co drugim szpitalu, ale niestety są 3 na całą Polskę i cholernie drogie. Więc przyjechałam za kolejne 10 dni (to był 30. sierpnia). Przyjechałam, dobadali, operacja 1. września. (ach, co za data... ) efekt? Niedowład lewostronny i paraliż mowy. Ale już wszystko wróciło do normy (no może poza szybkim p[isaniem, gdyz jestem leworęczna) no i lekko moja logika i koncentracja i pamięć legły. ale jest ok. prawie ^^