Woodstock miałam zjebany.
Do jedynych plusów zalicza się spotkanie bardzo fajnego znajomka z konwentów i przegadanie paru godzin o Naruto (rozmowa zaczęła się od przeanalizowania walk i obgadania niedokończonych wątków, a skończyła się na tym, kto z kim, gdzie, jak i dlaczego Yahiko z Nagato, a nie z Konan) oraz zapytanie laski niosącej tabliczkę "odpowiadam na pytania" czy lubi yaoi. Owa laska była z Przystanku Jezus. xD Poza tym - najpewniej będę wolontariuszką w Klubie Gaja i Grupie AntyNazistowskiej. O ile ci psychole do mnie napiszą! xD I kupiłam sobie pasek, dwie niemieckie kurtki (dycha za obie) i naszyjnik, taki jak miał Pain. Czyli w sumie nieźle.
Poza tym bateria w komórce mi siadła i nie mogłam robić zdjęć. A chciałabym obfocić:
- Pieska, świnkę oraz rower zrobione z puszek po piwie
- Punkowców z Rosji - wyglądali na naprawdę sympatycznych, załuję, że nie zagadałam. A nuż widelec znaliby moją przyszłą żonę*...?
- Tabliczkę na płocie z długą przemową, której sens był taki: "Sikanie tu skończy się urwaniem ptaka".
- Karteczkę w pociągu powrotnym, o której napiszę później, bo była przeepicka.
I, KURWA, ZGUBIŁAM PRZYPINKĘ, NA KTÓREJ PAIN JEST NAKURWIANY PEJCZEM PRZEZ ITACHIEGO! *Popełnia harakiri*
Generalnie powrót był przekozacki. Nie wiedziałam, że samotnemu człowiekowi może być tak zajebiście. Pociąg był stary, piętrowy. Było trochę ciasno, ale jako że wracałam wcześniej, tłoku nie było. Siedziałam. A od Gorzowa Wlkp siedziałam pod oknem, przodem do kierunku jazdy.
Okna otwierały się korbkę, okiennice (kurka, niby literat jestem, a nie wiem jak to nazwać - te listwy, te obramowania wokół okna!) były pomalowane na swojski, sraczkowaty kolor. Zimno mi było, nawet w tej niemieckiej kapocie za piątaka, ale to wszystko miało taki... Klimat, po prostu.
Przejeżdżaliśmy koło jakiegoś jeziora, a że było ciemno, widać było tylko światło odbijające się od powierzchni. To było w pytę romantyczne - wymyśliłam fajny moment do fanfika (PainIta, ofc). I wyobrażałam sobie, że moja ukochana jest przy mnie - ale doszłam do wniosku, że wpędzę się tym w deprechę, więc przestałam. Mijaliśmy też jakieś miasteczko, w którym było mnóstwo świateł - w ciemnościach wyglądało jak skrzyżowanie Las Vegas i Tadż Mahal. xD
Przez większość drogi czytałam gazetki z Nigdy Więcej. Nie wiedziałam, że wyrywki z Brunatnej Księgi mogą być takie pasjonujące i inspirujące. Może dzięki nim znów zacznę pisać opowiadanie, które zaczęłam pisać w listopadzie, kto wie... Generalnie czytanie tych gazetek było jedną z najbardziej zajebistych rzeczy w tej podróży.
W kiblu było śmiesznie. Nie mogłam się dopchać, bo ktoś blokował. Potem przyszedł kolega tego typka, zawołał go i kibel zwolnił się natychmiast. Czarodziej normalnie. Wolę nie myśleć, co ten kolo tam robił. xD
Na pojemniku na srajtaśmę wisiała epicka karteczka:
WYRZUCAĆ PAPIER ZA OKNO, BO KIBEL SIĘ ZATYKA!
Napisana łososiowym długopisem. To było piękne.
Kolejna sprawa - dworzec w Krzyżu. Kiedy w końcu dojechaliśmy - po bardzo głośnym budzeniu Pana Śpiącego, polegającym na szturchaniu go i wrzeszczeniu pod jego adresem co głupszych męskich imion, i wydzieraniu się "gdzie jest Krzyż" - okazało się, że mam mały problem. Otóż po wypiciu połowy litra soczku jabłkowego jedna wizyta w toalecie mi nie wystarczyła. A następny pociąg miał być za ponad 1,5 godziny. Odbyłam więc miły, nocny spacer po zabytkowym dworcu - miejscami aż ciary mnie przechodziły. Naturalnie toaleta była zamknięta, miła pani z obsługi też nie miała takowej na składzie. Zaczęłam rozważać naszczanie do zajebistej, zabytkowej lokomotywy, ale w końcu poczęstowałam się krzaczkiem. I potem spotkałam JEŻA! Był epicki!
Jeśli chodzi o trasę Krzyż-Wawa... Pamiętam tylko, że jak się obudziłam na Wschodnim bodajże, to mnie oczy strasznie piekły. xD