Czuję się grubo i właściwie nie mam powodu, by czuć się inaczej.
Zawaliłam. W 44 dniu diety, gdzie waga wahała się w stronę 50 kg. Jest mi smutno. Nie, nie, czekaj, nie może być mi smutno. To ja się obżarłam. To ja świadomie zjadłam czekoladę i inne gówna, ja dopchałam kalorie i tak dalej, i tak dalej. Moje ciało domagało się jedzenia i nie mogę je za to winić. Mogę za to winić swój apetyt. Ogromny. Apetyt.
Więc jutro na wagary, ponieważ nie mogę pokazać z takim brzuchem w szkole. Gdzie spotkam chłopaka, którego bardzo lubię. Jak będzie padać, to pójdę na sklepy. Nieważne.
Moje pytanie brzmi: dalej ciągnąć 1000 kcal, czy jutro głodówka?
Chyba postawię na to drugie.
Nie mogę do końca życia być dziwką własnych potrzeb. Pozdrawiam