Kolejny gig, kolejna muzyczna erekcja. Tym razem Rotting Christ.
Że to gwiazda wieczoru to było dosłownie widać, słychać i czuć. Pozostawili naszych rodaków stety/niestety daleko w tyle. Nasze supporty wypadły raczej blado. Rotting pokazał tylko jak wielka przepaść jest pomiędzy naszymi reprezentantami. Jedynym miłym zaskoczeniem było Abused Majesty. Lost Soul choć lubię bardzo to wydaje mi się że wypadli słabo. A na Strandhogg było 3ch ludzi pod sceną.. i to dosłownie trzech :/ Nie mniej jednak, zwabił mnie tam głównie Rotting i koncert oceniam zdecydowanie na plus. Nie zepsuli mi zabawy nawet przeklęci akustycy którzy popaprali trochę sound. Ale z drugiej strony, nigdy chyba nie byłem na świetnie nagłośnionym gigu w Lochu. Jednak pomimo wiecznego narzekania na Loch Ness doszukałem się w nim jednego plusa. Nie wyrzucają ludzi z klubu zaraz po zakończeniu. Kto chciał dorwać muzyków, ten dorwał.
Na zdjęciu z Sakisem. Pochwalę się Wam jeszcze dorwaniem w swoje spragnione łapy kostki którą Sakis dał mi ze sceny :P
Generalnie niesamowicie przyjaźni ludzie, kompletnie zero gwiazdorstwa, ochoczo podarowali autografy i pozowali do zdjęć.
Jednak miało swoje plusy odwołanie Rotting Christ z początku roku. Wkurwiony żałobą narodową zwróciłem bilet, dołożyłem kilka groszy i kupiłem nowego "Aealo". Tym samym miałem teraz okazję dopieścić CD booka i podarować mu autografy muzyków czego zrobić bym nie mógł za pierwszym razem.
http://www.youtube.com/watch?v=0USSHqur1Qg
Jesus Died In Las Vegas