Oto moje osprzęty douszne które pojawią się w moich "uchach" już zapewne jutro. Ot taki mały allegrowy prezent, sprawiony sobie przez siebie samego... na poprawę własnego humoru.
Dlaczego na poprawę?
Można by oczywiście użalać się nad tym gigiem Rotting Christ u nas w krakowie który nie odbył się z wiadomych przyczyn i bilety wróciły spowrotem na ul. długą... Jednak to co najbardziej smuci, irytuje, drażni, swędzi i boli to fakt wydarzenia odbytego w zeszły poniedziałek... Otóż odezwała się mi kontuzja z przed laty.
(Alert! - Odkopię archiwa mojej kontuzji Part I )
Bowiem, będąc gimnazjalnym łebkiem, grając podczas w-fu w piłkę zahamowałem gwałtownie nogą. (mniej więcej noga przyjęła po wczesnym rozbiegu pozycję taką jaką się przyjmuje do jazdy na deskorolce bądź snowboardzie). Mój nauczyciel schłodził mi kolano jakimś specyfikiem i kazał je rozchodzić. Oczywiście po "przyjściu" do domu kolano wyglądało jak pień drzewa. Lekarze skierowali mnie do ortopedy, a ten na usg. Stało się. Diagnoza była brutalna i krótka a słowa z jego ust zabrzmiały dla mnie tak przerażająco jak płacz dziecka w budzącym grozę horrorze. -Urwałem wiązadło krzyżowe. I jak stwierdził ortopeda.. najgorszym co mogłem zrobić po takiej kontuzji to rozchodzenie kolana. (Ukłon w stronę w-fisty). Od tamtej pory (bynajmniej nie z wyboru) nie grałem w piłkę nożną ani w też żaden inny dynamiczny sport. Kolano było niestabilne.. po jakimś okresie czasu mogłem tylko chodzić w lini tylko prostej bez skręcania nogą na boki. Operacja była wskazana.. jednak musiałem odczekać na nią rok, bo jak stwierdził chirurg.. operacja polega na wierceniu w kościach dziur i mocowanie wiązadeł itd a nie wiadomo jakby to się zrosło gdy kości jeszcze rosną... Po roku doczekałem się (wymarzonej) operacji. Jednak przez ten rok wytarłem sobie łąkotki robiąc z nich naleśniki... Zajebioza. To już wiązadło + łąkotki do kolekcji. Ale mimo to operacja udana. Implanty biowchłanialne w kolanie. Kolano uzdrowione. Wspaniale.
(Alert! -Powrót do teraźniejszości: Kontuzja Part II )
Było z grubsza ok. Pomijająć fakt że w ogóle oczywiście nie grałem w piłkę i że koano czasem pobolewało a nawet strzykało zadając mi zawsze mijające pokłady bólu. Kolano powodowało ograniczenia lecz szło się przyzwyczaić.
W zeszły tydzień uprzątając strych z wiekowych materiałów stanowiących jedynie pożywkę bądź legowisko dla wszech panujących myszy i szczurów.. pozdrowiło mnie kolano. Pierdnolnęło na tyle że upadłem na ziemię zwijając się w bólu i niemal wycia z jego powodu. Zacząłem pełzać zamiast chodzić. W pierwszą noc noga nie pozwoliła mi usnąć. W drugą już na babci ketonalu. Teraz mnie bardziej boli lewa noga od tego skakania chyba niż prawa (kontuzjowana). Powtórka z kreskówki. USG i diagnoza ortopedy. Tym razem jednak stwierdził że łąkotka jednak musi być wycięta kompletnie. Czasem się ona zrasta i to chcieli mi zrobić te kilka lat temu lecz skoro nie udało się.. trzeba usunąć. Biorę jakieś piguły mające mi coś rozluźnić w nodze, bo nie mogę jej wyprostować. I operacja part III w przygotowaniu. Aktualnie jestem niepełnosprawny manualnie i nieuchwytny imprezowo dla nikogo.
Generalnie chuj wafel i robaczywe śliwki.
http://www.youtube.com/watch?v=2m2JTtu4uGU
(Pozdrawiam wszystkich którzy popełnili próbę czytania)