Zdjęcie jeszcze zrobione za czasów codziennych uśmiechów, gdy nie kąpałem się w jeziorze codziennych smutków, cierpień i niechlubnie powracającej nawałnicy wspomnień za ukochaną kobietą. I choć mija już 10 miesiąc odkąd utraciłem moje szczęście nadal tkwię w tym i nie potrafię się otrząsnąć.. Czasem myślę że jestem pułapką własnego życia, czasem że moje excentrycznie nastawienie do życia odbiera mi jego przyjemność.
Mimo wszystko nie potrafię być optymistą, jak można oszukiwać własnego siebie? Czy aż na tyle nie ma się do siebie szacunku aby uciekać od problemów zamiast się z nimi zmierzyć? Bycie realistą bywa ciężkie, za często doprowadza człowieka do negatywnych diagnoz.. ale czy aby tkwienie w wyimaginowanym szczęśliwym świecie nie jest gorsze od prawdy jaką serwuje Ci los?
Zdaję sobie sprawę że moja partia szachów dobiegła końca.. na szachownicy własnego życia dostałem mata zwykłym pionkiem. Straciłem chyba częściowo poczcie własnej wartości a co za tym idzie - ochotę zadupcania nogami po tej ziemi. Nie nie bójcie się... jeszcze się nie wybieram...
Powracam do mojego oddanego na rzecz kobiety pierwotnego marzenia. Doskonalę się w kierunku muzycznym. Wierzę że kiedyś uda mi się stworzyć chodźby zespolik i pograć w paru nawet zwykłych klubach! Uwielbiam grać.
[url=http://www.youtube.com/watch?v=q7E32gelJqQ]Polecam songa[/url]
Ostatnio choruję na ten wałek
...ale i myślę że świetnie pasuje jako tło do opisu i obecne "życie".