Spływają po moim bladym policzku...
Jedna za drugą...
Kapu kap...
Ta wewnętrzna rana wewnątrz mnie...
Nie chce sie zasklepić...
Przegrałem tę bitwę...
Bitwę o Ciebie...
Chcem to mieć lecz nie moge...
Wspinałem sie az na sam szczyt...
Po twoje serce...
Albowiem wiem iż jestem spowity mrokiem...
Ty byłas tym silnie rażącą iskierką swiatła...
Zamykam oczy...
Po chwili otwieram...
Budze się sam w szarym pokoju...
Na ścianach napisane na czerwono twoje imię...
Prze chwilę widze lepsze jutro...
Które to okazało się tylko pięknym złudzeniem...
Niewyraźne obrazy...
Ja i ty...
Mogło być...
Tak pięknie...
Jedyna rzecz która za chwilę zrobię...
Sprawi iż od tego wszystkiego uwolnię się...
Wymawiam twoje imie powoli...
A one nadal kapią...
Kapu kap...
Tym razem łzawienie jest intensywne...
Moje łzy krzyczą...
Krzycza tak głośno...
Ściany pękają...
Jest mi zimno...
Nie mam jak się ogrzać...
Twoje imiona spływają po pękniętych scianach...
Niczym łzy po moim policzku...
Otwieram drzwi przed sobą...
Ostre rażące białe światło...
Stoję na krawędzi...
Wyrastają mi skrzydła...
Skrzydła demona...
Gotowy do lotu...
Wzniosłem się...
Jestem wolny...
Zamykam oczy...
Nie moge ich już otworzyć...
Sznur na szyi się zaciska...
Uśmiech na twarzy...
Jeszcze tylko ostatnia kropla...
Dziekuję, żegnaj...