Kolejna noc. Rano obudzę się ze świadomością, że jutro nie ma. Że mogę je olać. Uruchamiam marzenia. Marzenia które są tylko moje i nikt mi ich nie zabierze dopóki mnie nie zabije. Czasami mam tylko je, muszą mi wystarczać. Ale uwielbiam marzyć. OD małych rzeczy po wielkie. Wiem, że jestem w stanie je spełnić. W końcu one od tego są. To w nich mogę mieć swój świat. W swojej głowie mogę mieć swój świat. Zamykam oczy. Wolne serca nie znają grawitacji. Przemierzam pół świata w pół minuty. Uśmiech z twarzy nie schodzi. W końcu jestem w swoim świecie. W moim świecie, który jest idealny dla mnie i tylko dla mnie. Który jest stworzony by zadawalać mnie. Może kiedyś się z nim podziele. Chociaż ciężko pojąć mój świat. Przed oczami mam pokaz slajdów. Wszystkie marzenia spełniają się w ułamku sekundy. Czuję, że mogę latać. Nie potrzebuje nic a nic. Wracam do rzeczywistości. Wykonuje typowe poranne czynności, od mycia zębów kończąc na śniadaniu. Ubieram pierwszy lepszy t-shirt z szafy, krótkie jeansy, chwytam telefon i słuchawki. W pośpiechu ubieram najki, nie zważając na to, że są całe brudne. Ważne, że są wygodne. Wychodzę z szarego blokowiska. Szarego, pomimo, że każde z nich pomalowane jest na jakieś jasne kolory. To tylko zasłona. Nikt nie wie co tak naprawdę się tam dzieje. Przemoc, obelgi, rodzinne dramaty... Zakładam słuchawki, odpalam pierwszy track z listy. I wyłączam się. Idę drogą, prosto przed siebie. Nie patrzę na to, że wyglądam jak nie wiadomo co, że często gości na mnie dziwny wzrok ludzi. Po prostu idę. Idę zwykłym chodnikiem. Zwykłym chodnikiem na którym wypisane jest mnóstwo pytań. Nie mam pojęcia skąd one się nagle tutaj wzięły. Mijam jakiegoś zioma, przybijam z nim sztame i idziemy dalej w swoje strony. Kolejny track, na chodniku więcej pytań. Pamiętam, jutro nie ma. Dlaczego zostanawiam się nad tym wszystkim. Szukam odpowiedzi. Szukam odpowiedzi chociaż w głowie zwykłe miasto staje się dla mnie snem z marzeń, moim światem. Gdzie nie muszę się nikim przejmować, na nikogo patrzeć. Zamyślony, potrącam kobiete. Jak zwykle, słyszę jaka młodzież jest niewychowana. W myślach mam tylko "spierdalaj" i nie przejmując się tym co mówi, idę dalej. Idę, bez celu. Mam swój świat, w odtwarzaczu leci kolejny track. Na chodniku coraz więcej pytań. Szukam odpowiedzi po ścianach, na niebie. Niestety ich brak. Jednak ciągle zwykła szara ulica jest moim światem, w mojej głowie. Po drugiej stronie ulicy zauważam koleżankę, wymieniamy się krótkimi uśmiechami. Kiedyś nas coś łączyło. Miłość, czy jakoś tak to się nazywa. Dziś czasem pogadamy przez te jebane komunikatory, czasem chwilę na ulicy. Oboje jesteśmy zabiegani, nie gadamy o tym co było. Chociaż wspomnienia są. Wspominam każdą wspólną chwilę. Pomimo, że nie byliśmy razem, coś nas łączyło. Jednak wyszło jak wyszło. Przez jakiś moment była cząstką mego świata. Była, teraz jest na innej planecie. Jednak momentalnie z mojego świata wygania mnie głośny dźwięk. Tak, klakson samochodu, chociaż mam zielone światło. Zastanawiam się, czy komuś naprawdę przeszkadzam. Przecież tlenu jest dużo, starczy dla wszystkich. Gdy przez chwilę podążam przez realny świat, w oczach ludzi widzę nienawiść. Chociaż nikogo nie znam. Czuję się kompletnie obcy, nie pasujący do tej całej układanki. Tylko mała dziewczynka uśmiechająca się do mnie sprawia, że ja również się do niej uśmiecham i wracam do swojego świata. Gonię za marzeniami, chociaż tak naprawdę tylko idę. Próbuje o nie walczyć, wiem, że mi się uda. Świat nabiera barw, barw szczęścia. Napełnia mnie duma, że spełniam te marzenia. Że je realizuje. Pomimo, że wielu mnie wytyka, ja się tym nie przejmuję. Brnę do celu. Naprawdę cieszę się życiem. Naprawdę lubię żyć. Chociażby ludzie mnie ganiali z nożami w ręku. Jest naprawdę cudownie. Wystarczy, że jestem w swoim świecie. W moim świecie którego nikt mi nie zabierze, bo on jest tylko mój, tylko i wyłącznie mój. I mogę mieć go w każdej chwili, na zawołanie, w każdym miejscu. Życie jest naprawdę piękne. Pytań na chodniku nagle brakuje. Nie ma ich. Zniknęły. W ich miejsce pojawiły się odpowiedzi. Dość jasne, ale brutalne. Brutalna prawda o samym sobie. Pomimo tego, akceptuje siebie. Całkowicie akceptuje siebie. Pomimo wszystkich wad, których mam mnóstwo. Pomimo wszystkich błędów które popełniłem. Wiem, że następnym razem postąpie lepiej. Wierzę w samego siebie. W między czasie dziękuje panu Bogu, za to, że mogę żyć. Pomimo, że nie mam wszystkiego. Mam tylko swój świat, swoje marzenia, swoje poglądy, samego siebie. Chciałbym jakąś fajną panne. Ale nie ma. Nie będę płakał. Jednak na policzku czuję wodę. To deszcz. Zaczęło padać, lać. Jakby ktoś chciał zagłuszyć mój świat. Ja jednak się nie przejmuję, idę dalej, moknąc do suchej nitki. To mój taki bunt. Przeciwko temu światu. Taki wielki środkowy palec. Jasno i wyraźnie mówię, że mi się nie podobają rzeczy które się tu dzieją. Jednak kocham żyć. To moja największa miłośc. Może dlatego, że jedyna. W między czasie przeleciało już kilka tracków, przy każdej leciała rozkmina na inny temat. Temat ważny, mniej ważny. Stwierdzam, że panna wcześniej czy później się znajdzie. I że będzie dla mnie najważniejsza. I podziele się z nią swoim światem. Będę z nią dzielił to wszystko co mam. A mam dużo, choć tak naprawdę niewiele. Znów czuje, że ktoś chce mi przeszkodzić. Tym razem wielka kałuża z drogi ląduje na mnie. Pozdrawiam kierowcę ogólnopolskim gestem i idę dalej. Dalej w swoim świecie, ze swoimi marzeniami i poglądami. I olewam to co się stanie jutro. Bo wiem, że narazie ważne jest dzisiaj. Znów mijam tą samą koleżankę. Tą, co kiedyś mnie coś z nią łączyło. Widzę ten niepewny wzrok, widzę, że ją też męczy to wszystko. To wszystko co kiedyś było. Tylko nie chce o tym głośno mówić. Nie dziwię się jej. Mało kto chce mówić głośno o uczuciach. Szkoda, bo uczucia potrafią być tak kurwa piękne. W mojej głowie zaczyna przemawiać serce. Nie mogę tego tak zostawić. Zabieram ją na jakiś spacer. Wraca wszystko co było. Czas mija, mija i mija. Jednak oboje mamy wyjebany. Teraz jesteśmy w innym świecie. Naszym wspólnym świecie, który kiedyś nas połączył. Godzina, dwie, trzy, cztery, pięć, sześć. Zrobiło się ciemno, godzina późna. Zrobiło mi się lżej. Naprawdę, wiem teraz o co chodziło. Rozumiem wszystko. Kompletnie olałem jutro, liczyło się tylko dziś. I z takim samym podejściem znów idę spać. Odpływam do krainy snów gdzie staję się supermenem czy innym stworem. Odpływam, olałem jutro, bo jutra nie ma....
+ podziwiam tych, co przeczytają całość...