herbata już ostygła. aromat malin nadal unosi się w powietrzu. nie potrafię przełknąć własnych myśli. głośne szepty, ciche krzyki. puste czekanie. a mysli nadal krążą jak planety po orbicie. pochopne decyzje również przynoszą opłakane skutki, podobnie jak te przemyślane i przeanalizowane pod każdym względem. i tym razem stos nienazwanych tęsknot podnosi się piętro wyżej. mogłabym przeklinać własną naiwność ale brakuje już sił. a może i szkoda przeznaczać te ostatnie na ten cel. zatęsknię jeszcze bardziej, może już ten ostatni raz. i tym razem czekam na ten usmiech, specjalnie dla mnie. zmęczona sobota w ulubionym swetrze kradnie czas na nicnieróbstwo. balansujesz ze mną na granicy niepewności. strach przed utratą paraliżuje każdą cząstkę mnie, którą tak bardzo ciągnię w tamtą stronę, Twoją stronę. sprzeczne emocje tłoczą się w obolałej głowie. wszystko traci swoje znaczenie, żeby później ponownie nabrać różnobarwnego sensu. poczekam, oby tylko udało mi się wytrwać w tej niepewności, w tym oczekiwaniu. będzie dobrze, obiecałeś. mogę liczyć, ufać, trwać. mogę wszystko. o ile tylko doczekam się szczęsliwego zakończenia. zniosę więcej, mimo jakichkolwiek wątpliwości.
zaraz pojawią się w drzwiach, szczęśliwi i zakochani. z szampanem w ręku i uśmiechem na ustach. to ma być miły, rodzinny wieczór. i taki będzie, jak zwykle. pomimo tego, że tak bardzo chciałabym stąd uciec...
P.S widzisz serce?