Pochylony ku światu - patrzę w cień mój konny,
Jak się obco przewija - skośny i posronny -
Wybojem dróg.
Mój cisawy, któremu i głaz nie zacięży -
Zaświat w słońcu zwęszywszy - kark zagrzany tęży
W uparty łuk !
Wolniejące od pola, z traw wywiane losy
Złączyły nas na wspólny bieg w tamte niebiosy
I w tamten las .
I kazały jednakim zespolić się ruchem
Na sny różne, co - jawy związane łańcuchem -
Śnią się raz w raz .
Dąb, migając za dębem, wstecz luźnie odlata -
W przerwach między dębami zaskoczona chata
Cofa się w jar !
Ruczaj, słońcu na ukos jarząc się samopas,
Z oczu nagle nam znika, jak wyklęty topaz,
Mara wśród mar .
Stogi siana z bocianem lub wroną na czubie
Olbrzymieją do czasu, aż giną w przegubie
Minionych miedz !
I dobrze nam i barwno, gdy skrajem źrenicy
Pochwycimy mak w życie lub kąkol w pszenicy,
By dalej biec !