Wróciłam z koncertu Comy... W uszach jeszcze mi piszczy... Jutro Wam opiszę wszystko ze szczegółami. Dziś... Dziś jestem zmęczona i obolała, ale... szczęśliwa. Szczęśliwa po tych 2 godzinach czekania na wpuszczenie do Grawitacji, po tym jak cudem, dosłownie cudem zdobyłyśmy bilety... Po tym jak kupiłam koszulkę, zajęłyśmy miejsca przy samych barierkach, co okazało się jednak przekleństwem... Szczęśliwa po tym jak zaczęli grać, rozpoczynając od piosenki 'Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków'. I mimo wszystko szczęśliwa po tym, jak byłyśmy zganiatane przez ludzi... I po tym jak omdlałam, a ochroniarz wyciągnął mnie z tłumu i zaprowadził na zaplecze... Ale gdy się ocknęłam wróciłam... I reszte, czyli większość koncertu stałam przed barierkami, przy ochroniarzach... Możecie mi zazdrościć widoków... Spojrzenia moje i muzyków spotykały się czasem... Lecz przede wszystkim jestem szczęśliwa po tym, jak po piosence 'Spadam' Roguc spojrzał mi prosto w oczy i się promiennie uśmiechnął... A najbardziej po tym jak z Nim rozmawiałam... Niecałą minutkę, ale rozmawiałam... Uścisnął mi dłoń...
Niezapomniane przeżycie...
Później jeszcze drobna sprzeczka ze starszym... Ale to nie zakłóci mojego humoru... Cieszę się, że poznałam kilku nowych ludzi... I że spotkałam dawnych znajomych, których nie widziałam kilka miesięcy...
Cieszę się... Naprawdę jestem szczęśliwa...