Noc była głucha, niema, pusta. Właściwie to był koniec. Ale tylko dla niej. Bo przecież świat nadal funkcjonował swoim trybem. W tym momencie, gdzieś oddalony od niej o 1000 mil jakiś człowiek przeżywał dotyk eufori szczęścia. Podczas, gdy ona cierpiała w samotności. Nie mając pojęcia, że wkracza w inny wymiar rzeczywistości. Niegdyś dla niej nie znany. Bo wszystko jeszcze przed nią. Tyle tajemnic uchyla się teraz ku niej, odsłaniając swój sekret. Sekret, który dopiero miała odkryć. Szła ślepo wpatrzona w swój żal. Zadufana w sobie rozczulała się nad swoim przygnębieniem.
Leśna droga zasypana była śniegiem. Stąpałam ostrożnie. Dopiero teraz poczułam, że się boję. Wokoło było ciemno. Za każdym drzewem czaiły się zdradliwe cienie. Oczy miałam tak wytrzeszczone, że aż dziwne iż nie wyskoczyły mi z orbit, gdy potykałam się i upadałam na zimny puch. Wkońcu upadłam i nie mialam już siłły wstać. Leżałam tak może z 5 min. Potem przysnęłam, coś mi się śniło. Był to sen bardzo dziwny, w którym widziałam jakieś światło. Zbliżało się do mnie, a jego natężenie rosło. Wreszcie nie mogłam już znieść tego jasnego blasku. Ocknęłam się. Nadal byłam w lesie. Ktoś mną lekko szturchał.
- Heeej.. nic ci nie jest? Heeej... obudź się.
Przestraszona odskoczyłam do tyłu. Wlepiłam wzrok w kolesia, który kucał obok i również mnie obserwował. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Po jakimś czasie ponowił próbę:
- Zaraz... to Ty! - uradowany podniósł ton głosu.
Na czworaka odsunełam się od niego jeszcze dalej nie tracąc go z oczu. Oddychałam szybko.
- Nie, spokojnie - uniósł dłonie w geście poddania się - Pamiętam Cię. To ty byłaś tą zapłakaną dziewczyną, do której bałem się podejść. Pamiętasz? Chciałem dać ci chusteczkę. - uśmiechnął się.
Kiwnęłam głową. Omiotłam go wzrokiem poznając w nim chłopaka, którego spotkałam wracając do domu. (Który jeszcze całkiem niedawno miała) Rozluźniła mięśnie, oparłam się o pień drzewa rosnącego za nią. Odetchnęłam z ulgą. Spóściłam wzrok, po czym znów zerknęłam na niego.
- Ale mi jej nie dałeś. - rzekłam zachrypniętym głosem.
- Fakt.
Chwila ciszy, po czym obydwoje wybuchneliśmy śmiechem.
Po jakimś czasi pomógł mi wstać. Otrzepałam się i razem ruszyliśmy przed siebie.
- Chyba się nie przedstawiłem. Nathan. - podał rękę.
- Sophi.
Wyszliśmy na główną ścieżkę.
- Więc spytam, co robisz o tej porze w takim miejscu? - pokazał przestrzeń wokół wymachując ręką.
- Emm.. zgubiłam się. Wyszłam na spacer. Zabłądziłam i nie wiedziałam którędy wrócić. - wciskałam mu kłamstwa wiedząc, ze to chyba najlepsze co mogę zrobić.
Kiwnął głową.
Maszerowaliśmy miło rozmawiając ze sobą i dobrze się dogadując. Momentami śmialiśmy się zapominając o całym świecie. A momentami milczeliśmy wpatrując się w siebie, by po krótkim czasie znów podjąć się ciekawej rozmowy.
- No a ... - zaczełam, ale nie dokończyłam. Bo rozległ się przeraźliwy jęk, wycie. Ciężko było określić co to jest, ale siało wstręt i grozę. Oprócz tego miałam wrażenie, że nagle zrobiło się ciemniej. Zatrzymałam się. Patrząc na wprost. Rozwarłam usta ze zdumienia. Zza drzewa wyszła zakapturzona postać sunąca po śniegu. Nie idąca, ale właśnie sunąca. Odwróciłam wzrok za siebie. Ujrzałam kolejną postać wyglądającą identycznie. Zaczęłam okręcać się wokół własnej osi. Postacie wynurzały się ze wszystkich stron. Sunęły w moją stronę. Byłam coraz bardziej przerażona. Ktoś dotknął mojego ramienia. Drgnęłam. To był Nathan. Zupęłnie zapomniałam, że stoi tuż obok. Złapał mnie mocno za ramie i przyciągnął do siebie.
- Posłuchaj mnie - powiedział ostro. Wpatrywałam się w jego szare tęczówki oczu. - Kiedy powiem już, zaczniesz uciekać. Pobiegniesz najszybciej i najdalej jak tylko zdołasz. Nie oglądaj się za siebie, nie zatrzymuj. Po prostu biegnij.
Widziałam w jego oczach rozdarcie i żal. Zastanawiałam się dlaczego. - Biegnij dopóki nie wydostaniesz się z tego wstrętnego lasu. - kontynuował, a jego głos zdawał się być coraz mocniejszy i cieńszy.
Milczałam.
Wciąż patrzył mi prosto w oczy. Przytulił mnie do siebie obejmując ramionami. Nie miałam zamiaru protestować. Kiedy się odsunął, zauważyłam spływającą łzę po jego prawym policzku. Dlaczego? Pytałam się w myślach. Dlaczego gdzie kolwiek nie pójdę cierpią przeze mnie inni ludzie? Mimo wszystkich odczuć, które mnie dopadły zachowałam kamienny wyraz twarzy. Nathan gwałtownie obrócił się zasłaniając mnie sobą. Nie chciałam uciekać, wolałam zostać wraz z nim. Choćbym miała umrzeć. Nie chciałam. Wolałam zostać. Ale nie mogłam. Wiedziałam, że musze uciekać. Wyczułam jego minimalne, ale gwałtowne ruchy ciala. Dreptaliśmy w miejscu obróceni tyłem do siebie. Czarne postacie w kapturach ruszyły na nas. W tym momencie on puścił moją dłoń krzycząc:
- JUUUŻ!
Ogarnęła mną wielka niechęć. Powłóczyłam nogami, wkońcu jakimś cudem odzyskałam nad nimi pęłną kontrolę i wgapiając się w drogę przed siebie biegłam ile sił w nogach. Zostawiając jego. Wciąż nie mogłam znieść okropnego jęku jakie wydawały te straszne istoty. Teraz wiedziałam, że moje życie to zupełnie inny wymiar. Wszystko zaczynało być trudną do ułożenia zagadką.