dzisiejszy dzień skłonił mnie do głębokich przemyśleń. to zabawne, jak dosłowne znaczenie ma powiedzenie, że ''historia lubi się powtarzać''. nie wierzyłam w to, ale w przypadku, gdy czujesz, że to wszystko już kiedyś się działo, człowiek szybko zmienia zdanie. to już chyba ostatnia taka notka. czy chcę się pożegnać? tak, chyba tak. najwyższy czas raz na zawsze rozprawić się z tym wszystkim i dać upust wszelkim emocjom. chcę uwolnić się od bólu, a przede wszystkim od niego.
minęło siedem lat. siedem lat, odkąd przypadkowo na siebie wpadliśmy i odkąd wszystko się zaczęło. i jeśli ktoś kiedykolwiek mi powie, że internet to zło wcielone, to najpierw mu przytaknę, po czym przywalę w gębę. gdyby nie ten pieprzony internet wszystko byłoby w porządku, ale z drugiej strony nigdy bym go nie poznała. kto wie jakim człowiekiem bym była gdyby nie on i jego wsparcie? sama boję się o tym pomyśleć. choć teraz mam ochotę się rozszarpać z jego powodu, to wiele mu zawdzięczam. może przesadzę w tym, co teraz napiszę, ale chyba nawet rodzice nie nauczyli mnie przez całe życie tylu rzeczy, co on w ciągu tych siedmiu lat. zabawne jest tylko to, że wyciągnął mnie z największego dołu, w jakim kiedykolwiek mogłam się znaleźć tylko po to, żeby wepchnąć mnie w jeszcze większy. nawet wtedy aż tak badzo mnie to nie bolało, jak teraz. może dlatego, że minęło już tyle czasu? to miała być znajomość na zawsze. mieliśmy skakać przez każdą kłodę, jaką życie rzuca nam pod nogi. razem. niestety, potknęłam się kilka razy i on postanowił skakać dalej, ale beze mnie. najgorszy z możliwych scenariuszy zaczął się ziszczać i zostałam sama. może to dobrze? w końcu sobie na to zasłużyłam. jeszcze długo się nie podniosę i to jest więcej niż pewne. w końcu z prawdziwej miłości leczy się latami, nie dniami, prawda? bez względu na to, co robiłam i jak wiele błędów popełniałam, moja miłość była szczera, bo nigdy nie chciałam go zostawiać. przynajmniej nie na prawdę. każda w złości wypowiedziana groźba, była zwykłą prowokacją do tego, żeby o mnie walczył. skończony egoizm, bo przez to wszystko zapomniałam mu się za to odwdzięczyć. dlatego mam to, na co pracowałam od dawna. samotność i ból, które mimo upływającego czasu nawet minimalnie nie tracą na sile.
nie płaczę dlatego, że na moje miejsce wskoczył kto inny. ryczę, bo boję się iść dalej sama. do tej pory dawałam sobie radę, ale odkąd straciłam najmocniejsze oparcie czuję się totalnie bezsilna. wszystko stało się po prostu za szybko i zbyt gwałtownie. nie byłam na to gotowa i nigdy tego nie chciałam. wszystko miało zostać ''mocne'' i ''na zawsze''. to uczucie porównywalne z nagłą śmiercią kogoś bliskiego.
sama nie wiem, czego będzie mi brakować najbardziej. wszystko, co niegdyś działało mi na nerwy teraz kumuluje się w jedną wielką pustkę, której już okropnie mi brakuje. zazdrość, śmiech, odwiedziny, niespodzianki, wspólne godziny, dni, tygodnie. wszystko straciło swoją magiczną aurę. kraków już nigdy nie będzie taki sam. dworzec, na który nigdy nie chciało mi się jeździć już nigdy nie wywoła uśmiechu na moich ustach. moje łóżko, mój hamak, całe otoczenie... po prostu wszystko stało się całkiem obce.
po całym tym czasie myślałam, że znam go na wylot, ale okazało się, że poznałam tylko jego niewielką część. ideał, jakim był w niejednych oczach zmienił się w szarą postać. jedną z tych, które mijam na ulicy z niesmakiem. nie wiem, czy to dobre słowo, aby nazwać go pomyłką, ale nic innego nie przychodzi mi teraz do głowy. okazuje się, że ledwo go znałam i spędziłam tyle radosnych chwil z kimś zupełnie obcym. to przykre, bo udowadnił mi tylko, jak brutalne potrafi być życie i jak bardzo ludzie bywają zawodni.
dlatego chcę pożegnać się z nim na dobre. skoro chciał, abym więcej się nie odzywała, w porządku. skoro po tym wszystkim, co wspólnie przeszliśmy on tak łatwo dał za wygraną, niech mu będzie. pokazał mi jak wiele dla niego znaczyło to wszystko i to powinno mi wystarczyć, abym wreszcie dała sobie spokój. jak tylko się wyleczę, zaczynam wszystko od nowa.
Użytkownik monrou
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.