Mój Fukacz kochany ;)
Szukając szczęścia.
Szukała Go wciąż, jednak za kazdym razem wybierając drogę trafiała na ślepą uliczkę. Błąkała się po ciemnych ulicach miasta nocami, jak bezdomny. Nie pragnąc niczego oprócz kilku ciepłych słów z jego ust. Niczego oprócz uśmiechu posłanego w jej stronę. Niczego oprócz gestu, który dałby jej nadzieję, że powrócą dni, kiedy bez oporu mogła sie do Niego przytulić i poczuć się tak bezpiecznie jak kiedyś. Niczego? A może zbyt wiele oczekiwała od losu. O d życia. Od Boga. Od Niego samego, a moze od siebie?
Czy nie lepiej było by wrzucić wszystko w jedną wielką otchłań zapomnienia? Pozostawić tak tamte wspomnienia na pastwę losu, by niemiłosierny kurz zakrył wszystko grubą warstwą lepkiego brudu, którego nie sposób było wyszorować?
Tylko jak zapomnieć skoro serce wciąż krzyczy i wyrywa sie z piersi, a gardło zdławione choć przez łzy, krzyczało pieśń bojową, która miała na celu jeszcze bardziej podburzyć jej serce.
Zraniony człowiek napełniony doświadczeniem przez te wszystkie lata cierpienia mówią, że staje sie bardziej odporny na ból, bardziej przezorny na przyszłość, bardziej odpowiedzialny, stanowczy, uodporniony na wszelkiego rodzaju krzywdy, staje sie silniejszy niż poprzedniego dnia...
Jednak Ci, którzy nie raz zostali zranieni wiedzą, że tak nie jest.
Wiedzą dobrze, że po bólu i cierpieniu powinny przyjśc łagodności i czułość, której przecież tak bardzo im brakuje. Miłość jednak nie jest łaskawa i nie przychodzi na pstrykniecie palcem. I chociażby nie wiem jak bardzo byśmy się starali, nigdy nie będzie na naszych posługach.
Jest jak kot, który chodzi własnymi ściezkami. Raz wygrzewa sie na płocie, a raz wychodzi na łów na łąkę i wraca po kilku dniach. Nie daj Boże jak trafi na sidła założone przez niemądrych kłusowników. Wtedy ratunku już nie ma. Zakleszczone ostrza wżynające się w skóre delikatnego kociaka, nie dają mu szans na przeżycie, a jedynie dostarczają mu mało przyjemnej rozrywki, jaką jest cierpienie, ból i długotrwała śmierć.
Biegając tak po brukowanych uliczkach, zastanawiała sie czego tak naprawdę chce.
Przecież wiedziała dobrze, że nie chodziło tu o jednorazowy uśmiech, gest, słodkie słowo, czuły szept, dotyk czy muśnięcie ustami. Wiedziała dobrze, że gdy tylko pojawi sieprzebłysk nadziei, którą sama wytworzyła gdzieś w swojej wyobraźni, że gdy tylko pierwsze marzenie dotyczące jednorazowego przeżycia spełni się, zapragnie więcej./
Tak było i tym razem.
W najmniej oczekiwanym momencie spotkała Go. Serce uradowane wydawało się śpiewa jaką wesołą piosenkę. Umysł szalał, bo nie był w stanie zagłuszyć serca i sam podjąć właściwej dla Niej decyzji. Dłonie drżały. Kąciki ust automatycznie powędrowały ku górze tworząc ogromnych rozmiarów uśmiech malujący sie na jej poranionej a jednoczesnie delikatnej twarzy.
Stali naprzeciw siebie i Ona czekała na Jego pierwszy ruch. Na pierwszy krok wykonany w Jej stronę. Liczyła na to i wierzyła w to z całego serca.
Mówią: "Wiara czyni cuda." Tak było i tym razem.
Sen sie ziścił i zreazlizował na jawie.
Znów czuła sie bezpiecznie, znów z jej oczu popłynęly łzy. Łzy szczęścia. Każda komórka jej ciała przepełniona była maleńkimi endorfinkami, które radośnie fruwały po jej organizmie skrząc się i łaskocząc każdy skrawek jej ciała.
Po krótkiej chwili bycia znów razem przy sobie, na niebie zajaśniało słońce, które zapowiadało piękny dzień. Zapomniała o przestrodze i pochwaliła go przed zachodem słońca..
Nadeszły czarne jak węgiel chmury, które w jednej sekundzie spowiły miasto i pochłonęły wcześniejszy błekit nieba malujący się tuż nad jej głową. Zerwał się potęzny wicher, który porywał ze soba wszystko, co stanęło mu na drodze.
Temperatura gwałtownie spadła i choć była jeszcze przez chwilę wtulona w swojego Ukochanego, poczuła jak na jej ciele pokazała się gęsia skórka.
Odeszło słońce, a wraz z nim odszedł też on. Usmiechając się szelmowsko, puścił perskie oko i zniknął gdzieś za zakrętem całując ją na pożegnanie gorąco w usta. Jeszcze przez chwilę temperatura jej ciała wydawało się, że ma przynajmniej ze 100 stopni, ale gdy usta zostały od siebie oddzielone powrócił ów mróz i ogarnął jej drobne ciałko.
Ze słońcem i jej ukochanym odszedł usmiech i radość z życia. Tuż po nich w parze odeszła Nadzieja i Miłość. Waiara w lepsze jutro i sens istnienia na tym szarym świecie.
Wraz z nimi odeszła chęć na słodkie ciastko z kremem, które tak bardzo kochała.
Odeszło wszystko. Tak jak szybko się pojawiło, równie szybko zniknęło, a ona została sama w ciemne i szarej brukowanej uliczce.
Choć marzenie o ponownym spotkaniu Ukochanego spełniło się. Choć marzenie o zetknięciu się ich ust ziściło się. Choć mogła spojrzeć w ten nieziemski błekit jego oczu. Choć jeszcze raz mogła poczuć się przy Nim bezpiecznie. Choć te wszystkie małe marzenia spełniły się Ona zapragnęła więcej.
Chciała trwać w błogości do końca swoich dni. Jednak to nie było jej dane.
Zrozumiała, że źle sformułowała treść swoich marzeń i snów, bo zamiast
"I choć raz jeszcze go ujrzeć, poczuć, zasmakować [..]"
Mogła powiedzieć:
"I raz jeszcze Go ujrzeć, poczuć, zasmakować i trwać razem z Nim do końca dni..."
To nie tak miało być. Przecież miało być jak w bajce. Przecież mu zaufałam. Przecież dałam od siebie 110 %...
Więcej już nie mogła.
Oddała wszystko za krótką chwilę uniesień i długotrwały ból.
...
Użytkownik mokiki
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.