Nazwiesz mnie hipsterem, a może mój wujek zbiera jesienią liście, zanurza w budyniu, wsadza do zamrażarki, a potem zaszywa w ciałach parkowych gołębi? Fascynacja rzeczami, które są mniej popularne wcale nie musi wynikać z hipsterskich zapędów. To, co dociera do większej publiczności ma większy zasięg, bo jest bardziej uniwersalne, proste. Zazwyczaj specjalnie dopasowane do większego grona odbiorców i czasów w jakich powstaje. To tak jakby ludzie mieli moc panowania nad żywiołami i któregoś dnia stwierdzili, że nie chcą już różnorodnych wzorów płatków śniegu. Chcą pakiet tych, które jako większość wybiorą - najładniejszych, najbardziej perfekcyjnych. Najbardziej idealnie nudnych. To co odbieram jako sztukę nigdy nie wpasuje się w ten profil. Nie dlatego, że chcę mieć wyjątkowe i indie(hehe)widualne upodobania, ale dlatego, że wyimaginowany świat, który ktoś tworzy ma być otwarty tylko dla określonych umysłów. Tylko kiedy istnieje taki myślowy labirynt, możemy wejść niemal bezpośrednio w intymną więź z jego projektantem. Wszystko co jest uniwersalne i działa dla większości pozwala zobaczyć jedynie płaski i prosty, zazwyczaj już znany horyzont. Wystarczy iść prostolinijnie do przodu.
Nie neguję racji bytu wszelkich mainstreamowych tworów. Też lubię czasem coś prostego, a i zdarza się, że karmie się kiczowatą, telewizyjną papką. Częściej jednak wymagam w y m a g a n i a ode mnie wysiłku jaki muszę włożyć, żeby zrozumieć coś i tego kogoś, kto dzieli się ze mną swoim światem. Patrzenie ciągle tymi samymi oczami nudzi.
Daughter - Medicine.
(bo nikt mi nie zabroni jebać smutów na fbl jak mam ochotę)