Życie jest przecież po to, by sprawiać przyjemność& no właśnie. To skąd w nas, ludziach, taka zajadła pasja do wciskania sobie do głów poczucia winy? Skąd umiłowanie do męczeństwa i zadawania sobie bólu? Czy nie prościej być? Po prostu?
Sama nie jestem lepsza. Poczucie winy i szukanie w sobie początku kłopotów, trudności i wszystkiego, co związane z niepowodzeniem daje mi, o zgrozo i głupoto!, jakieś wytłumaczenie. Bo tak po prawdzie zrzucanie odpowiedzialności na własne niedociągnięcia i niedostatki znacznie ułatwia sprawę. O ile prościej przecież powiedzieć, że jestem na coś za głupia, niż rozwalić mur.
Tragikomiczne jest to, że mówiąc, że nie zasługuje na kogoś/coś daje sobie przepustkę do niepowodzenia. Tylko po co?
Czy naprawdę jest tak, że nie zasługuje na to, by być docenioną, szczęśliwą i wymagającą? Czy naprawdę chce żyć w poczuciu winy za brak ideałów? I za to, że i ja nim nie jestem?
W jaki sposób chcę przekonać innych, że warto, skoro sama twierdzę, że nie warto?
Hipokrytka? Poniekąd.
Po co w sumie mam walczyć z każdym dniem, jeśli podchodzę do siebie tak, jak podchodzę? Po co walczyć o innych, jeśli podsumowując to co robie, stwierdzam, że nie warto. Nie warci są? Są warci. Ja warta. My też.
Nie postanawiam. Zostaje jak jest. A że się siłuję z własną głową to super.
W końcu patrzę w lustro. Spokojnie. A dlaczego nie.