Z czasem co raz mniej oczekuję, radość przychodzi niby łatwiej. Trochę spokoju, więcej przespanych nocy i tak jakbym bardziej była szczęśliwa. Czasem jednak się budzę. Wszystko jest żartem. Chwilę później nie wierze już w to co myślałam. Biegnę dalej, robię to czego oczekują, ograniczam marzenia, rzucam cień na wszystko co mogło by mnie oderwać od kwałka rzeczywistości, na którym się już ledwo trzymam. I tylko czekam, aż przestanie. Wracam do życia i niczego więcej już nie wymagam. Wtedy nawet kawa smakuje jakoś lepiej.