Nie wiem, czy będziecie potrafili sobie wyobrazić i zrozumieć to, co będę się starała Wam przekazać w owym wpisie.
Może część z Was też była w takiej sytuacji, może nie. Jeżeli nie to nigdy Wam tego nie życzę i oby jak najdalej od tego się trzymać.
Otóż.
Jej serce od długiego już czasu, bo jak na młodą dziewczynę, 4 lata ostrego bólu w klatce piersiowej, to znacznie za dużo, ale powracając to jej serce możnaby rzec było wyzute z jakiegokolwiek uczucia szczęścia, radości. Nie potrafiło dopuścić do siebie nikogo. Jeden mężczyzna zostawił po sobie jedną wielką szramę w tak malutkim zakątku jej duszy. Tak ogromną szramę, której dotąd nikt nie potrafił posklejać do całości. Ona trwała, wciąż trwała w nadzieii, w przekonaniu, że Jego słowa są szczere. Nie ważne, że traktował ją jak NIKOGO, ważne, że mówił, że KOCHA. Nie kochał, ale o tym miała się przekonać po kilkunastu latach.
Na szczęście pewnego zwyczajnego dnia, niczym nie rózniącego się od innych, w natłoku myśli, w nienagannym towarzystwie koleżanki z pracy, w zatłoczonym niewielkim pomieszczeniu zwanym klubem na drodze jej spojrzenia stanęło szczęście. Nieskazitelny blask zielonych oczu, kryjący w sobie tyle ciepła, tyle radości. I nagle jej poharatane serducho zaczęło się śmiać. Czysta radość pozaszywała te wszystkie ranki serca i duszy. Te zielone oczy, tak obce, tak miłe nadały takiego szczęścia Jej życiu, że opisanie tego zwykłymi słowami byłoby grzechem.
Zielone oczy, w których ukryte było szczęście.
Pięknie, Pięknie, Pięknie JEST!
Ja Żyję!