No i skończyły mi się wakacje i wylądowałam na Teneryfie. W piątek zaczynam szkołę, tak mi się nie chce znów uczyć, że to jest masakra. Zmiana klimatu odbiła się na moim organiźmie i jestem chora :( dzisiaj generalnie 'nie wyglądam' i wolę nie pokazywać się na ulicy :) dziewczyny wyszły na miasto, a ja postanowiłam spędzić ten dzień w łóżku i mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie, bo jutro musimy w końcu znaleźć mieszkanie. Płacenie za dobę piętnastu euro w miejscu, w którym aktualnie się znajdujemy, nie jest najlepszym pomysłem na roczny pobyt tutaj. Wczoraj Uniwersytet był zamknięty i nie mogłyśmy znaleźć żadnych ogłoszeń, jutro z pomocą dwóch Włochów- Erasmusów musi się udać, bo niestety z naszym hiszpańskim nie jest najlepiej, a ludzie tutaj w ogóle nie znają angielskiego, co mnie przeraża... Kupując w Vodafone startery, babka włączyła translator i tak właśnie 'rozmawiałyśmy' :D Z resztą to na migi, albo stosujemy SPANGLISH, język Erasmusów ;D a konkretnie połączenie hiszpańskiego z angielskim. Co więcej pogoda mnie rozczarowała, spodziewałam się codziennie conajmniej 30 stopni, a tu jest różnie. Wczoraj sporo spacerowałyśmy po mieście i byłam strasznie zmęczona i osłabiona, atakującą mnie chorobą, ale kiedy już wracałyśmy znalazłyśmy świetny butik z tanimi butami i oczywiście nie byłabym sobą, wychodząc bez kupienia niczego :) Beżowe sandałki z paseczkami zagościły w mojej walizce :)
Generalnie to mało co dzisiaj jadłam, ale zdenerwowanie wypełniło mój żołądek i chyba już dzisiaj nic nie przełknę. MUSZĘ wyzdrowieć jak najszybciej!