W piątek do mnie dotarło, że to musi być jakiś przychlast z UJotu. Musi, no. Nie ma innej opcji. Droga mojego rozumowania była prosta. (Najkorzystniejszy) AWF woli pójść (c)haratnąć w gałę, AGH nie opuszcza granic miasteczka, gdzie pije do upadłego, pozostaje więc UJ. A jak UJ to, wiadomo, raczej przychlast. UJ nie rozpieszcza nas pod tym względem: albo same niezaradne sieroty, albo zbyt pewni swej wyższości nadęci bufoni, albo do perfekcji przesiąknięci fałszem tacy niby-luzacy, ogólnie - siedlisko egocentryków. Dramatyzuję, oczywiście, jak zwykle dramatyzuję, ale prawdopodobieństwo, że będę uczyć rosyjskiego kogoś, kogo da się bez większych trudności dopasować do któregoś z powyższych opisów, było naprawdę bardzo duże. Wolałam się przygotować. Psychicznie w sensie. Żeby w razie czego, jak się potem okazało, pozytywnie się... no... wiecie... To znaczy nie ma co od razu popadać w zachwyty, ale... no... nie dość że nie z UJotu, to do tego wcale nie taki przychlast... ;>
Tak więc, bukwy mam za oręż i idę rusyfikować!