Wczorajszy dzień był ciężarem. W ogóle ten tydzień jest ciężarem. Wielkim.
Pojawiła się masa problemów, a co za tym idzie, pogorszenie się mojego stanu.
Pewna osoba miała racje. To JA jestem powodem tych problemów. To JA je buduję i to JA je nakręcam.
Ja powoduję, że są one jeszcze bardziej pokręcone. Gubię się w tych labiryntach i poddaję się w środku drogi do wyjścia. Przerzucam to wszystko na innych, myśląc, że będzie mi lepiej. Niszczę świat swój i cudzy. Powoli i od środka. Niby nie celowo, a jednak świadomie.
Przepraszam, że nie posłuchałam, przepraszam, że podejmowałam tak dzienne decyzje.
Zniszczyłam znajomośc jednym głupim błędem.
Nigdy nie zapomnę słów rzuconych w moją stronę.
Tych pozytywnych i negatywnych.
Nie zapomnę nigdy, bo to one pozwalają mi się teraz budować.
Ostatnie rozmowy. Ostatnie uśmiechy. Ostatnie pożegnania.
A na samym końcu tego spektaklu wykonam delikatny ukłon i oficjalnie zejdę ze sceny.