[Gąąąąąąbka! ^^]
Dziś padał śnieg. Tak długo, mocno i świątecznie. W ogóle nie mogłam się skupić na lekcjach, tylko patrzyłam poza okno jak sypie, i sypie, i sypie, i sypie... Marzyłam o Świętach, znów. O zapachu przypraw korzennych w całym domu, o ciepłym świetle, ogromniastej choince, kolędach, chichotach, śmiechu, prezentach, życzeniach, kartkach świątecznych, listach upominków, bliskich, radości i ciepłych golfach w komplecie z wełnianymi skarpetami w misie i puchatych rękawiczkach.
Marzy mi się ten X-masowe szaleństwo w prawdziwie amerykańaskim wydaniu, bo sama idea, nawet jeśli nie ta katolicka, to ta komercyjna, jest całkowie i niesamowicie idealna pod każdym względem.
Ale już chwilę później wracają wspomnienia każdych Świąt od niemalże piętnastu lat. Zimno, samotnie, w osobnych pokojach czy mieszkaniach. Tanie prezenty w naddartych torebkach, kilka kartek, pół opłatka jako namiastka tego, o czym marzymy.
Tiaaaa, chyba muszę powiedzieć pierwszy raz na głos to, w co nie mogę uwierzyć od lat - szczęśliwą rodzinę będę miała dopiero wtedy, kiedy sama ją stworzę. I może dlatego coś tak bardzo mnie ciśnie do przodu, bo ja wcale nie chcę i nie chciałam nigdy dzieciństwa.
Jeśli ktoś mnie kocha, to niech spełni moje życzenie:
Niech doba ma conajmniej 50 godzin!
Więc czasowo i nieoficjalnie zawieszam photobloga, bo nie wiem, jak się wyrobić, naprawdę.
<3