Chyba powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej pieprzonej monotonii, staje się ona dla mnie pewnego rodzaju rutyną. Wstaje rano i myśl, że dziś też nic się nie zmieni nie robi na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Wiadomo, że cały czas przez głow przelatuje my tysiące myśli, wspomnień ale radze sobie z nimi znacznie lepiej niż wcześniej. Nie chodze cały czas z uśmiechcem na twarzy, ale pojawia się on znacznie częśniej i nie jest on tak jak do niedawna jedynie maską, która ukrywała moją słabość. Chyba zaczynam wkońcu rozumieć, że nie ode mnie zależy to jak wszytsko się potoczy. Jedyne z czym nie moge sobie wogóle poradzić to ta cholerna samotność. Na każdym kroku "zakochane" pary, w telewizji tylko filmy o przesłodzonej do porzygu miłości. Ale sądze, a raczej mam nadzieję, że jeszcze troche czasu i przyzyczaje się do tego stanu, też stanie się moją tzw. rutyną.
http://www.youtube.com/watch?v=1MwjX4dG72s