Zostały tylko dwa dni. Dwa dni i jedna wielka zagadka co przyniesie efekt końcowy. Wiem tylko, że gdyby nie ci ludzie, którzy mi pomogli i w zasadzie bez zbędnych pytań poszli za moim pomsyłem nie byłoby mnie tu teraz. Nie raz stałem i mówiłem sobie, że to bez sensu. Ale stojąc teraz tu w tym momencie jestem pewien. Pewien tego, że zrobiłem coś co jest wyjątkowe. Coś co w skali codzienności jest niesamowite. Nie spodziewałem się tego, że prezent czyli coś dla kogoś, może okazać się i czymś dla mnie. Przecież zaplanowałem wszystko, od a do z. I nigdzie nie było czegoś dla mnie. A jednak... nie widziałem najprostszej rzeczy.
Stoję tu i teraz i mimo spirali emocji i uczuć czuję się stabilny i pewny. Czuję, że chce coś zrobić i robię to. Jeżeli ktoś mi powie, że coś jest nie do zrobienia - biorę się za to. Koniec planowania.
Z nocy, co wokół mnie zapada,
Czarnej jak samo piekła łono,
Bogu czy bogom - dzięki składam
Za duszę swą niezwyciężoną
W tego, co cierpię tu, okowach
Ani się krzywię, a pod chłostą
Trafu krwią spływa moja głowa,
Lecz ją niezmiennie trzymam prosto.
Poza padołem tym goryczy
Tylko się Strach przed cieniem czai,
Grozie lat, chociaż z nią się liczę,
Przystępu w serca głąb nie daję.
Nieważne, jak jest wąska brama
I spis kar jak się ciągnie zwojem,
Bo swego losu jestem panem
I kapitanem duszy swojej.
I pamiętam te momenty. Ciepłe powietrze lata, w sanatorium w Sopocie. Miny chwile i wygłupy, gdy czułem, że mam kontrolę i nie bałem się, że ją stracę.
C. będę walczył o siebie, i te słowa, które powiedziałem. I nie, nie zostawię Cię.