Mój photoblog, fragment notki z dnia z dnia: 04.05.12 "Nie wiem jaki będzie finał tego wszystkiego podejrzewam, że jak zwykle stanie się coś czego bym się absolutnie nie spodziewał."
Cóż, znów miałem rację, ale od początku.
Umieram, stanowczo potrzebuje snu i wody!
Czyli jak nietrudno zgadnąć juwenalia się udały.
Pierwszego dnia na początku zapowiadało się, że będzie nudno. Ja, Kotyń, Wojtek, po dwa piwa i litr wina, mieliśmy wypić co mamy i wejść do środka, a później przyszedł Walczak ze swoim towarzystwem... I tutaj zaczyna się po raz kolejny legenda...
Niesamowite jak Wojtek dobrze dogadywał się z Patrykiem.
Większość czasu przed wejściem na koncert upłynęło na dwóch rzeczach, piciu i szukaniu kogoś kto w pewnym momencie nagle gdzieś się odłączył, a ktoś odłączał się co chwilę.
W końcu po wielkich trudach udało się wejść i nawet zdążyć nim zaczęła grać IRA!
Z tym, że ledwo co weszliśmy i znów się wszyscy pogubili. Patryk, Cycu i reszta zaginęli gdzieś hm... dobre pytanie, Wojtka znaliśmy gdzieś przy namiotach ratowników. Następna godzina upłynęła na śpiewaniu, skakaniu i obserwowania nieudolnych prób podrywu przez Wojtka.
Cóż koncert się skończył trzeba było zawijać, na przystanku odnaleźli się wszyscy, zupełnie jak tydzień wcześniej, nagle nie wiadomo skąd wynurzył się nawalony jak Messerschmitt Walczak, z całą masą dziwnych przygód do opowiedzenia, niemniej wolę tutaj jednak pominąć czego owe przygody dotyczyły.
I zaczęła się wtedy jedna z moich ulubionych części juwenaliów - powrót nocnym. Uwielbiam to, całą drogę śmiać się ze wszystkiego, jednocześnie czujnie pilnując portfela.
Następny dzień zapowiadał się całkowicie do kitu, patrząc na zespoły zastanawiałem się czy iść czy może lepiej zostać, Walczak, Gaju, Cycu umierali, Kotyń na działce Wojtek na obstawie medycznej. Około 20 zdecydowałem, że wszystko jest lepsze od siedzenia w domu, zorganizowanie ludzi było całkowicie spontaniczne, chodź przynajmniej nikt się nie zgubił (cóż w trzy osoby jednak było by to dosyć trudne). A później zaczyna się po raz kolejny legenda...
Spotkaliśmy kilka osób z mojego roku, oni nie byli pijani, oni nie byli nawet nawaleni, miałem wrażenie, że w ich żyłach płynie czysty spirytus!
Następnie spotkaliśmy kolejnych znajomych i... się po raz kolejny pogubiliśmy.
Oddalając się od grupy w pewnej potrzebie, po raz kolejny odczułem specyfikę juwenaliów.
Robiąc co trzeba jakiś koleś obok coś do mnie zagadywał, dialog dosyć zabawny. Zadał mi jakże niezobowiązujące pytanie "Jak leci?" odparłem mu również niezobowiązująco "Strumieniem."
Następne godziny upłynęły na picu kolejnych piw w parku, rozmowie z jakimś Rosjaninem, aż pojawił się ON!
Biedny, zmęczony, ledwo żywy, wracający z obstawy medycznej Wojtek, widok był tak przygnębiający, że aż podzieliłem się z nim piwem. Wojtek tego dnia miał pecha, nie dość, że cały dzień mu upłynął na obstawie, to przez całą drogę powrotną w nocnym zagadywał do niego jakiś pijany roznosiciel pizzy, co bawiło mnie przez całą drogę N7
Opisując kolejny weekend juwenaliów dochodzę do wniosku, że te imprezy mają taką specyfikę, że nie da się uch całych opisać, tam trzeba po prostu być!
I tradycyjnie na zakończenie piosenka :)