Stara, niepisana tradycja nakazuje coroczny wypad do Parku Ludowego, we dwie z Niedzielą. I winem - oczywiście nie wszystko jedno jakim, bo jakby było wszystko jedno, to byśmy się dupami całowali (jak mawia mój tatunio), wino to musi być malinowe, choćby nie wiem co. Siadamy wtedy z Niedzielem na specjalnym pniu i rozkminiamy przeróżne sprawy, wymieniamy się słitaśnymi ploteczkami, nie mogąc pogodzić się z upływającym wciąż zbyt szybko miłym lubelskim czasem. W tym roku oczywiście tradycji stało się zadość, pojechałyśmy, wypiłyśmy po Malince Sandomierskiej (która na dobrą sprawę smakuje trochę starym dobrym Jabłuszkiem i Gruszką, ale wszystkie owoce sandomierskie mają to do siebie), pogawędziłysmy przyjemniutko i straszliwie pogryzione przez wykrakane przeze mnie komary powróciłyśmy na matczyne łono miasteczka akademickiego. A, jednak zostaję w Heliosie. Chyba nie przeżyłabym takiego rozstania, never.
A od tygodnia mam wykształcenie wyższe. Jeszcze co prawda nie dotarło to do mnie, bo jakoś to się tak nie godzi, Szczerbi i wyższe, ale jednak. Praca napisana średnio w dwa tygodnie, zarwane nocki, tabela na 43738438473929 stron, raz nawet się popłakałam ogarniając to badziewie, a zaznaczyć trzeba ponadto, że podczas tworzenia go znajdowałam się przeważnie pod wpływem środków rozhihahowywujących, a powstałe w wyniku tego wypociny raz do łez rozśmieszyły panią promoor. Ale jest, już mam kolejny level wyżej. Na dyplomie dorodna i pękata trója, a, i zapomniałabym dodać, że idę na drugi kierunek, świat się kończy. Obrona została porządnie opita, wygraną kratę Perełeczek obaliliśmy praktycznie we dwójkę z Andrzejem K. z udziałem także reszty tej naszej pijackiej bandy, za Heliosem. Właściwie to między Heliosem a Ikarem, ale jakie to ma znaczenie ;p
No i Sobótka była, wypadło wspaniale, wianki robiły szał, heavy metal, na żółto, misja odwieźć zespół, grożenie mi ciążą ze strony wokalisty Percivala, zrywanie zielska na wianki, wianki, wianki, wianki, mnóstwo wianków, fajer szoł - bezcenna impreza.
W czwartek do domu. Nie lubię pożegnań.
Ale wakacje zapowiadają się przecudownie, wreszcie będę czytać te ksiązki, które chcę, a nie te, które muszę, wyrobię se nowe okulary, pojadę na Cieszanów, hejże hej, hejże ha, będzie dobrze. Najtrudniejszy będzie powrót - jak zawsze. No i przestawienie się na dębicki tryb letniego życia, z mniejszą ilością alkoholu i używek. Będzie przerwa od ciągłego najebundo, flaki mi odpoczną, bo drO i drO jak szalone, co ciekawe, dziś wytrzeźwiałam dopiero późnym popołudniem, a Gocha chyba nie przestanie się ze mnie zbijać do końca życia z tego, jak o 9 rano wpadłam chwiejnie do jej pokoju i zarządałam kołdry, po czym w stanie nie nadającym się do niczego poszłyśmy na konferencję naukową, czad. Jutro zaś melanż ostateczny. Mamo. Ale nic złego nie powinno już mi się bardziej stać, nie oślepłam po wczorajszej majonce chłopaków, chociaż problemy z percepcją i telepiące się jelita doskwierają mi do tej pory.
Pora na kącik muzyczny.
1. Na siódme niebo już czas! Swietnie się do tego lata, polecam.
2. To też przyjemniutkie, szkoda, że nie pojadę na Sheshory, bo koncert może byc niczego sobie :D
3. I polubiłam Czesława, naprawdę. Swiat się kończy x 463743453292...
4. Z tym mam także miłe skojarzenia.
... i wiele, wiele więcej, nie chce mi się wklejać wszystkich hiciorów. Last.fm mówi z resztą sam za siebie, link po prawej.
A co teraz będzie robić poważna pani licencjat? Zapali black devila, jak burżuj i zacznie nakurwiać w hirołsów.
Pozdrawiam czytających, jak zwykle.