chyba jeden z najgenialniejszych seriali, chciałabym mieć w przyszłości takie życie jak one, Nowy Jork, biganie po nim w Blanikach albo Louboutinkach z Chanelką przewieszoną przez ramię, wieczorne Cosmopolitany z przyjaciółkami.. tak, to jest zdecydownie to czego chce, chce małego mieszkanka na Manhattanie, dobrej pracy i czasu na szukanie miłości, której rzekomo nie ma.
kolejny upadek, i nie powiem że nie zabolalo, choć mówię wciąż powtarzam sobie że mam wyjebane, to momentami sama w to już nie wierzę. jednak po kilku porażkach przychodzi taki moment, że nawet najmocniejsi zaczynają wątpić. i to się właśnie stało, zwątpiłam. po raz kolejny zgubiłam swoją drogę, i nie wiem czy to co robię jest dobre, czy to jest dla mnie stworzone, to jest ten mój tlen, bez którego nie potrafię żyć? może jest dla mnie przewidziany inny plan, może to nie jest to co powinnam robić, może powinnam pójść inną drogą..
może.. może. może?
już mam powoli dość tego całego shitu, wszystkiego, świata, ludzi, chyba jedyne czego teraz potrzebuję, to wyjazd.. chciałabym się zaszyć w jakimś małym, ciepłym domku w Maso Corto, odetchnąć, poraz milionowy pozachwycać się widokami i pooddychać świerzym powietrzem, czując przyjemny powiew wiatru, wyszaleć się na desce albo nartach. nabrałabym trochę energii, pozytywnego nastawienie i mogłabym spokojnie wrócić do szarej rzeczywistośći.
nie mam na nic ochoty, chce tylko leżeć, nie czuć bólu i mieć święty spokój. (no i jedzenie oczywiście :) ) + chyba zaczynam tęsknić za prawdziwą zimą :<