Nie lubię zimy. Definitywnie. Takiego siniaka jak po wczorajszym upadku, to jeszcze w życiu nie widziałam. Może mało widziałam - może. Boleć nie boli, ale wygląda naprawdę paskudnie. Świetnie, jak nie ręka, to noga. Opuchlizna została (na ramieniu), ale już przynajmniej się nie drapię jak pies.
W zasadzie to nie ma o czym pisać. Dzisiaj umknęła 10 lekcja. 20 do końca (+ egzamin), a ja już czuję się władczynią dróg. I zaczynają mi przeszkadzać inne eLki (no, jak jadą 20km/h; wiem, "zapomniał wół jak cielęciem był", a dokładniej to pierwszą lekcję), niektóre (w zamian?) odwdzięczają się "wjechaniem w tyłek". Ale póki to nie mój samochód, to mi to wisi i powiewa.
Jak pisałam, nie ma o czym pisac, więc finito czy jakoś tak. Pozdrowienia dla potłuczonych przez zimę.