Wczoraj było Zakopane.
Plucha, plucha i jezioro w butach (nie staw, bo ze stałym dopływem :P).
Pod skocznię się nie poszło, bo się nie chciało i w stopy zimno.
Poza tym...co to za frajda bez skoczków? :P
Kupiona chusta i korale z bransoletką z drewnika :P.
Całe szczęście z powrotem jechaliśmy co najmniej 2 razy krócej. I choć na stojąco, to przynajmniej nie 70 minut ;).
Dziś stok. I okropny śnieg. I dwie godziny marudzenia, siedzenia i jazdy na małym zjeździe. A później się troszkę śnieg polepszył i troszkę pozjeżdżałam.
Zaczęłam drugi raz czytać Zaćmienie.
Za angielski się trochę bardziej wzięłam.
Jej...i już piątek.
Poniedziałek to będzie zgroza.
I miejmy nadzieję, że pani Sz. nie wpadnie na genialny pomysł zrobienia kartkówki.
Bo jedyne co wiem, to to, że II wojna się zaczęła w 1939 i skończyła w 1945. No i 1943 to był jakiś...rok przełomu? Ale o co dokładniej chodzi, to już nie powiem.
Pozdrowienia dla MacWariatki :P.
Au revoir :P.