O właśnie taką mine miałam, gdy złapałam flaka przy rowerze. ;p Ale opowiem Wam tu całą historię tej mojej dzisiejszej przygody. ;D
Umówiłam się na pizze z Agnieszką, a więc poszłyśmy do Moreny na pizze. Oczywiście przyjechałam tam rowerem. Gdy zjadłyśmy pizze, było to coś koło 21, stwierdziłam, że pojadę się jeszcze gdzieś przejechać. Wpadłam na pomysł, aby odwiedzić starego, dobrego znajomego z Wijewa, a więc zadzwoniłam do niego z prośbą, aby wpadł na Ostrów. Jadę, jadę, uradowana, że go po dwóch latach zobacze, gdy nagle poczułam, ze jedzie mi się coraz ciężej. Zatrzymałam się, żeby zobaczyć czego to wina i wtedy zauważyłam, że mam flaka. Zadzwoniłam do Krystiana, że się jednak nie spotkamy, a że miałam jakiś kilometr do Osłonina to poszłam do Kamila z nadzieją, że akurat zastam go w domu. Dzwonię raz - nie odbiera, dzwonie drugi raz - też nie odbiera. Myślę sobie, przecież do trzech razy sztuka i dzwonie kolejny raz, ale też bez odzewu, więc postanowiłam zadzwonić po ekipe ratunkową ( MAMA) ;p Powiedziała, że za chwile wyjedzie, no to idę do głównej, a tu nagle spojrzałam na telefon i Kamil dzwonił. Było słychać, że jest zaskoczony, że dzwonię. Wyjaśniłam mu co się stało i powiedział, że zaraz wyjdzie przed dom. To zadzwoniłam do mamy, że nie ma przyjeżdzać, bo Kamil jest w domu i spróbujemy to naprawić. Naprawiamy, naprawiamy i naprawiliśmy, ale na 5 minut, bo potem znów wentyl puścił i kicha. Musiałam zadzwonić znów do mojego pogotowia, ażeby po mnie przyjechali. Poszliśmy więc do głównej ulicy i usiedliśmy przed sklepem, i czekaliśmy, aż po mnie przyjadą. Mówiłam Kamilowi, że może iść i sobie poczekam sama, ale nie chciał mnie samej zostawic. A koniec tej przecudownej historii jest taki, że wróciłam do domu i otrzymałam słodką zrypę od taty, ale raz się żyję. ;d
Bywajcie! ;D