Szczegóły. Bo ile jest ciemnowłosych, niebieskookich dziewczyn na świecie, ale ile z nich jednocześnie kocha Ringo Starra i ma plamkę na szyi? A ile ma jednocześnie na imię Summer?
Cholera, przecież ja nawet nie lubię grzywek, wręcz nie cierpię fryzur powstałych po odcięciu wystających włosów po nałożeniu rondelka na głowę, jedynie z lenistwa - bo i fryzura jest i włosy nie opadają na twarz więc nie trzeba nic z nimi robić. Przecież kiedy pierwszy raz Ją zobaczyłem u boku Jima Carrey'a uznałem, że to nieporozumienie, Twój niemal skrzeczący, wręcz piskliwy głos tu niepasował, ale kiedy tym samym głosem w mroźny wieczór wyszeptałaś mi do ucha, że przecież "Well alright, It's okay. We all get the slip sometimes everyday. I'll just keep it to myself in the sun, in the sun" zrobiło mi się lepiej, cieplej.
Nie podobałaś mi się i to jest fakt, i nagle sam nie wiedząc kiedy okazało się, że zacząłem odczuwać coś czego nie czułem już od lat. Ocknąwszy się nagle w beznadziejnym lekkim oszołomieniu, jadąc autobusem do pracy, a przed oczami i tak jedynie Twój uśmiech. Niebieskie roześmiane oczy. 60's haircut.
I nikt tego nie zrozumie kiedy ja też tego nie rozumiem, dlaczego she's like the wind z piosenki z radia, która do znudzenia leciała nieraz w tle moich codziennych czynności stała się pieprzonym zapalnikiem, znakiem stop i wiem już kto ją śpiewa i nawet nabiłem już śp. Patrickowi licznik na youtubie.
Czy ten wspaniały dzień kiedy wreszcie otworzyła swoje serce, pozwoliła wejść do swojego własnego dziwnego świata, a ja czułem jakbym swoimi ramionami mógł objąć cały świat; kiedy po raz pierwszy otworzyła Ci drzwi i wpuściła, a Ty wychodzisz na powietrze i każdy dźwięk, hałas ruchu ulicznego jest muzyką do której chce Ci się tańczyć ze wszystkimi ludźmi, którzy się do Ciebie uśmiechają, kiedy cały świat wydaje się być pozbawiony wad.
Ta huśtawka kiedy wydaje Ci się być szczytem niedozdobycia, zupełnie wyższą ligą, idiotyczne miotanie się pomiędzy rezygnacją i pogardą dla siebie, potem król życia, a potem nienawiść, na pozór skierowana w Jej stronę, ale przecież niczym nieuzasadniona, bo Ona niczym nie zawiniła. I w końcu kiedy jedynym przyjacielem zostaje Jack Daniels, bo w końcu Patricka Swayze'ego w radiu już nienawidzisz, a myśli krążą od butelki do chorych imaginacji, urojeń "a może jednak", w których wszystko się nagle odwraca po Twojej myśli i z powrotem ku nienawiści, po której następuje zaprzeczenie, że Ona nie zrobiła niczego złego, bo nie jest przecież suką, nie ma za co Jej nienawidzić i winić, więc ból znów nie znajduje uzasadnienia, więc znowu butelka i tak w kółko.
Uff.
Tylko to wszystko nieważne, bo w ogólnym rozrachunku zostanie plamka na szyi i Ringo Starr, Jej piękny głos i uśmiech, skrzydła, o które mnie przyprawiła, najpiękniejsze dni kiedy bujałem w obłokach, Jej oryginalne imię i lekko oszołomiona nietrzeźwa wdzięczność, kiedy trzymając mnie za ręke oderwała mnie od ziemi czyniąc najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.