siedząc w sypialni rodziców. a jeśli mam być dokładna to mamy.
i z przerażającej monotonii puściłam białego misia.
był grill. i .. dziwny był.
siedziałam na brzegu.
po prawej
on.po lewej
ona.
i nie mogłam nikomu spojrzeć prosto w oczy. po prostu nie mogłam.
czemu? sama nie wiem.
i gdy oni się śmiali, ja cały czas patrzyłam na talerz i myślałam.
"co wy cholera robicie. w co wy ze mną gracie. "myślałam o tym, że mimo, że on bierze tabletki i chce się naprawdę zmienić.
że nadal będę miała do jego osoby niesamowity żal.
że
nie zapomnę.ale nie. nie nienawidzę go. ja tak nie potrafię. nie potrafię kogoś
naprawdę znienawidzić. bo wtedy moje sumienie szaleje. choć nie powinno. bo to nie ja zawiniłam.
dodatkowo jakby kompletnie nie wyczuli, że w mojej głowie właśnie panuje gorąca dyskusja zaczęli rozprawiać o babciach. dziadku. a ja znowu udawałam nie wiadomo po co, że skoro
ich już tu nie ma. to co mam się przejmować. nic się nie wypowiedziałam na ten temat. nic.
dziś rocznica śmierci dziadka. a ja siedzę przy komputerze. albo czytam książkę.
nie pójdę zapalić tej symbolicznej świeczki. na znak pamięci.
jestem złą wnuczką. ja wiem.
nawet nie pamiętałam o tej rocznicy. to tata skarcił mnie lekko, że kompletnie nie pamiętam o tym. i że mam to gdzieś.
ale to pozory.
ja nie jestem tą wredną, zarozumiałą osobą. która podchodzi egoistycznie do wszystkiego.
która nie pomoże. i która ma gdzieś co czują inni.
i wydaje mi się, że większość już to zobaczyła.
chociaż... czasami chciałabym taka być. naprawdę.
tak.
roważania z grilla.