Stoję pod kościołem. Ludzie wrzucają pieniądze do puszki; niektórzy przepraszają, że nie mają drobnych; inni tylko się patrzą, wzrokiem przeszywając mnie na wylot, mówiącym 'oszust'... Msza trwa już 15 minut. Jeszcze przychądzą 'wielcy katolici' i stają pod płotem. Dosłownie rzutem na taśme. Puszka jest do połowy pełna. Moje zmarznięte palce zakrywają napis "Stypendia dla uzdolnionej młodzieży"
10:30 - koniec. Oddaję puszkę. Już mam wracać do domu, kiedy widzę leżącego psa na krawężniku. Sztywny i zimny, z językiem na brodzie. Podchodzi do niego 5 letnia dziewczynka, właścicielka. Zaczyna płakać. "Jezu, co ja bym zrobiła gdyby to był Henio?..." Nawet nie chcę o tym myśleć...