Z każdym mijającym dniem, czuję jak czas przepływa mi między palcami... a ja tylko bezradnie stoję obok nic z tym nie robiąc...
Potrafię tylko obserwować żyjące w pobliżu historie ludzi pełne zdarzeń i emocji... pisane wielobarwnym piórem codzienności...
Czasem mam tak dosyć tego anorektycznego bagna, zapomnieć ile ważę i ile kalorii dziś wchłonę, unieść się ponad to wszystko, zostawić w cholerę, uwolnić się. Odlecieć do innej rzeczywistości, gdzie będę miała serdecznych przyjaciół, z którymi mogłabym spędzać całe dnie, gdzie odnajdę swoją pasję, którą z oddaniem mogłabym realizować...
Rzeczywistość, w której nie bałabym się jutra, lecz brała garściami to, co niesie dzień dzisiejszy, obecna chwila... Nie marzę o wygranej w totka, ani willi z basenem, ale o normalnej rzeczywistości pozbawionej cienia anorektycznego lęku i poczucia bezsensu...
Zdrowy człowiek powiedziałby: "Więc po prostu przestań myśleć tyle o jedzeniu, to powinno być spontaniczne, zajmij się czymś, co sprawi, że zapomnisz o kaloriach!"
Ale to nie takie proste... Ciągle szukam czegoś do robienia, lecz anoreksja jest cały czas przy mnie i czekogolwiek bym nie robiła słyszę jej natrętny szept: "Za dużo zjadłaś, wstrętna krowo! Nie dziw się więc dlaczego tak boli cię brzuch! To ma się więcej nie powtórzyć!" Mimo to, słuchając jej czuję bezpieczeństwo... Uciekam od problemów otaczającego świata w swój własny, mały świat kalorii... Tak trudno się z niego wycofać... Tak jakby opuszczać schronienie, które mimo iż jest jednostajne, schematyczne zna się na pamięć, na rzecz obcego lądu, gdzie nic nie będzie w jednej barwie, nic nie będzie przewidywalne...
Mój nastrój zmienia się z chwili na chwilę. Teraz mam ochotę się schować przed całym społeczeństwem i dać się porwać samotności... Jutro mam jechać z tatą do starszego kuzyna i jego rodziny, z którym nie widziałam się ładnych parę lat. Miałam z nim trochę porozmawiać po angielsku, coś w stylu konwersacji... Mój angielski tak naprawdę nie jest zbyt dobry, dopiero się uczę, boję się kompromitacji... :/ Ehh... Spotkania odwołać się jednak nie da, muszę jakoś przeżyć ten dzień... Uspokaja mnie dopiero perspektywa niedzieli z samotnym, długim spacerem i wieczorną wycieczką na rower ;)
Bilans na dziś to jakieś 1300 kcal... Dużo. Czuję się przejedzona... :( To wstrętne uczucie...
Wierzę tylko, że jednak jutrzejszy dzień coś pozytywnego przyniesie... I dla mnie i dla Was :*
Inni zdjęcia: Ja nacka89cwaJa patkigdNa tle Wisły :) patkigd:* patkigdPoznań sellieriPoznań sellieriJa na działce nacka89cwaJa nacka89cwaWytchnienie. ezekh114Ja patkigd