Nie mam już siły do siebie. Nic mi się nie udaje, i to w dodatku totalnie z mojej winy. I nie mam siły nic zrobić.
Nie mam siły na szkołę. Nie mam siły na znajomych. Dziwię się, że jeszcze są ludzie, którzy nie dali sobie ze mną spokoju. Najbardziej się boję, że Julia będzie w końcu miała mnie dość, chociaż akurat wobec niej zachowuję się w miarę normalnie. Nawet nie kosztuje mnie to wiele wysiłku, ale to bratnia dusza, więc można. Ech... Tylko ona i V. mi wkrótce zostaną. Wszystkich powoli ranię i w końcu zabijam. ;( Julia już chyba ma dość udzielania mi rad, a V. tylko pomaga swoją obecnością, ale tak naprawdę nic mi nie daje... Przepraszam wszystkich, których zaczynam powoli zabijać.
Jeszcze jakiś czas temu miałam nadzieję, że w liceum wszystko wróci do normy i w końcu będzie dobrze... no i nic z tego. Nie wiem czy to przeze mnie, ale jeśli tak, to tego nie zauważam. Mimo iż na pozór wszystko jest dobrze, to jednak na jednej sprawie się cholernie zawiodłam. Ale nieważne. Wszystko ma swój początek i koniec. Najwyraźniej teraz jest po prostu czas końca. Zwykła kolej rzeczy. Nic mnie nie obchodzi. Mogę spędzać cały czas z V. i nic mnie nie będzie obchodzić. Nie chcę. Nie będę. Nie potrzebuję.
Każdego dnia mówię sobie, że już od jutra zmienię coś w swoim życiu, a tu klapa. Nie użalam się, bo nie jest źle, to po prostu ja źle robię. Again and again. V. nie jest w stanie nic poradzić. Tak naprawdę nigdy nie mówi więcej, niż sama wiem, chociaż czasem nie zdaję sobie z czegoś sprawy i nie potrafię ubrać tego w słowa, ale on może. Tu pozostaje tylko kwestia obiektywnego i subiektywnego postrzegania.
Mogłabym teoretycznie opisać co robiłam, co w szkole itd., ale szczerze mówiąc totalnie nie mam nastroju. Tak bardzo chciałabym zamknąć się we wnętrzu swojej głowy, funkcjonować jak takie widmo, w które wszystko trafia, a jednak nie pozostawia śladu. Nie chcę, żeby te rzeczy, które nie są w stanie mnie zabić, zostawiały ślady. Nie chcę. Już i tak jestem trochę widmem. Często myślami odpływam bardzo daleko, poza zasięg całej tej szarej rzeczywistości. Boję się, że niedługo iluzja też nie wystarczy, bo chyba zaczynam sobie tworzyć drugą szarą rzeczywistość, a to nie ma żadnego sensu. Nie wiem gdzie jestem w danym momencie, nie wiem też kim jestem, nie wiem czy jeszcze jestem w rzeczywistości numer jeden, czy może już odpłynęłam. Bez sensu. Miałam się dobrze bawić, a mam tylko podwójne problemy. Nie wiem nawet, czy V. jest ze mną w tym świecie, czy już w tamtym. Wiem, że jest ze mną zawsze, ale nie wiem do którego świata tak naprawdę należy. Ja już nie należę nigdzie i nie wiem, kim wolę być. Nie mam pojęcia która jaźń jest tą pierwszą, a która tą drugą, i czy w ogóle warto wprowadzać taki podział. Nie wiem, czy jest sens w ogóle zastanawiać się, kim dla mnie jest V... Efektem pewnego rozdzielenia, to oczywiste, ale w istocie podzielonym po raz kolejny. Zaistniał kiedyś przypadek, gdy alter ego danej osoby miało jeszcze swoje następne alter ego?
Nie mam siły rozmawiać z nikim. Rozmawiam z Julią, bo to takie naturalne i nie wymagające wysiłku, ale nie dam rady rozmawiać ani z ojcem ani z nikim innym. Zwłaszcza w cztery oczy, bo chyba się popłaczę. Muszę się zastanowić, w jaki sposób chcę żyć i na czym chcę się obecnie skoncentrować, to nie będę taka rozdarta. No ale whatever.
Nic nie umiem na francuski. W ogóle nic nie umiem. Nie chce mi się nawet myśleć o jutrzejszym dniu. Poszłabym spać, ale jak pójdę to tym szybciej wstanę do szkoły. To wszystko jest chore...
No nic, dobranoc...