Brak mi weny
Brak mi zdolności
By pisać treny
By pisać o wolności
I coś mnie trafia
I chybia bezbożnie
Jak wściekła harpia
Jak wilk warczący trwożnie
Błądzę w błocie własnego bytu
Błądzę w ciemnej mazi zachwytu
Błądzę w błędnym kole
Błądzę w tym śmiesznym padole
I krzyczę
Wrzeszczę
Klnę
I pragnę
Nie chce i nie muszę
Nie mogę i nie zmuszę
Nikogo do czegoś
Czegoś do nikogo
Same słowa
Rozbite o ścianę
Same myśli
Podle poszarpane
Same kartki
Zalane łzami
Same wiersze
Z ukrytymi uczuciami...
I szlak by trafił te słowa
I szlak by trafił te wiersze
Na nic się nie zdają
Nawet na nich się nie powieszę...
świat lekki jak obłok
świat ciężki jak ołów
powietrze unosi czerwone
usta do pocałunku
krwawe łzy toczą się po policzkach
zorza różowieje
śmierć wszystko przerywa w połowie
białe płatki jaśminu przyklejają do szyby
swoje wilgotne aksamitne krople rosy
kości woskowe stukają wieczorem
o posadzkę podłogi
święte obrazy łkają w dużym kryształowym lustrze
przez drewniany most niosą na ramionach ciężar
z każdego rogu jeden rosły mężczyzna
o tej porze zakwitają kaczeńce
żółte kępy traw tryskają słońcem
błyszczącym nad rzeką w której przeglądają się
wierzby i niebieskookie niezapominajki