Dziś była jedna wielka tragedia. Rano ok - banan, potem duże capuccino w starbucksie. Zakupy (2 sukienki :)). Obiad (dość spory) i gofry u andżeliki, do tego dojadanie czegokolwiek... Eh, no trudno. Poćwiczę dziś jeszcze z półtora godziny. Jutro muszę zjeść jak najmniej i skołować senes, żeby się przeczyścić przed imprezą. W poniedziałek wracam do internatu, więc muszę sobie jakiś plan na 5 dni ułożyć, bo w następny weekend mam kolejną ważną imprezę, a po niej już tylko dążenie do ideału bez jakichkolwiek przeszkód :)