Spędząjc swój ostatni weekend w mieście, gdzie siódme światła prowadzą do Malinowej, doszłam do wniosku, że ludzie zachowują się wobec siebie z takim dystansem, ażebyśmy nie mogli siebie poznać do samego końca. Istnieje opcja, że boimy się naszego alter ego. W ogóle ludzie boją się wielu rzeczy. Chociaż poza gęstą pajęczyną, trwoga przed odkryciem prawdy o nas samych jest zdecydowanie nie do zaakceptowania.
Trzy, może cztery sceny. Pod każdą nie więcej jak czterdzieści osób. Nie czuli rytmu tylko Ci, którzy mieli ku temu poważne powody. Reszta, mając świadomość, że znajduje się w dużym mieście, uświadamia sobie, że muzka jest powołana do naszego ukazania wolności. Gdyby stali obok nas nasi sąsiedzi, dołączylibyśmy do tej mniejszości, która ma powody by stać nieruchomo.
Powinniśmy się wstydzić, że wstydem możemy określić nasze drugie imię.
Klimat, przemarznięte kończyny, wspólne noce i koce, kiszone kapusty na obiad, przypadkowe znajomości, adrenalina do góry nogami, łzy współczucia, połamane szyjki, ruchome wydmy ( dzięki nam, z pewnością), opowieści o Arabach i inne przeciwności losu sprawiły, że po raz kolejny nie żałuję, że urodziłam się po II wojnie światowej.
Z ciepłymi pozdrowieniami dla wszystkich, którzy rozumieją proces KK od początku do końca....