tonę.
ile to jeszcze może potrwać?
jak długo będę opadać na dno?
czy kiedykolwiek wypłynę na powierzchnię by zaczerpnąć "świeżego" powietrza?
duszę się.
moje płuca przygniata cynizm...
czuję chłód.
tyle lodowatych i nienawistnych spojrzeń...
ciemność.
nie mam nawet odwagi by spojrzeć prosto w słońce...
samotność.
tak dużo się nas topi wkoło, ale każdy jak najdalej od drugiej osoby...
czy nie ma jak się przed tym ochronić?
czy zapadł już wyrok?
czy jest jeszcze jakakolwiek nadzieja?
cisza.
nikt mi nie odpowiada...
czy wogóle ktoś mnie słyszy w tej mętnej, czarnej i zimnej wodzie, pełnej nienawiści?
oczy już ledwo co widzą choćby najmniejsze promienie słońca - swoją szansę na wyzwolenie...
ciało drga, nie zaznawszy jakiejkolwiek pomocy...
w końcu opadam na zimny, szorstki piasek.
ręce wyciągam ku górze, jakbym chciała się złapać swojej ostatniej deski ratunku...
przed oczami pojawia się mrok.
serce już ledwo kołocze w zmęczonej piersi...
nagle pojawia się światło.
oślepia moje jakże zbolałe oczy.
coś ciągnie mnie ku górze...
wydobywa mnie na powierzchnie i łapię pierwszy, łapczywy haust powietrza.
w płucach czuję żyletki, a ciało odmawia posłuszeństwa.
ratujesz mnie codziennie
ale następnego dnia tonę od początku
czy to kiedykolwiek się skończy..?
czy kiedyś pozostanę na stałę na brzegu..?
razem z Tobą...
Użytkownik kurushimii
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.